DNKZkuJWsAEo6E-

Mimo że Lech Poznań plasuje się w czołówce Ekstraklasy, prowadząc wyrównaną walkę z Zagłębiem Lubin i Górnikiem Zabrze, to problemem Kolejorza w ostatnich kolejkach stała się nieskuteczność napastników, którzy od dłuższego czasu nie potrafią zdobyć bramki. Czy indolencja strzelecka graczy ataku będzie miała istotny wpływ na wyniki siedmiokrotnych mistrzów Polski?

W drużynie Kolejorza, odkąd w 2006 roku klub został kupiony przez Jacka Rutkowskiego, nie brakowało skutecznych “dziewiątek”, które często zdobywały koronę króla strzelców. Legenda klubu Piotr Reiss, Robert Lewandowski, Artjoms Rudnevs, Łukasz Teodorczyk czy Marcin Robak swego czasu gwarantowali wiele bramek i przesądzali o zwycięstwach drużyny z Bułgarskiej. W tym momencie sytuacja wygląda jednak zgoła inaczej.

Nowym goleadorem Lecha miał być Christian Gytkjær, który przychodził do Poznania jako były król strzelców ligi norweskiej, choć mający na koncie w ostatnim czasie także nieudaną przygodę z drugoligowym niemieckim TSV 1860 Monachium. Duńczyk otrzymał również bardzo wysoką gażę, która miała go skusić do przenosin właśnie do stolicy Wielkopolski. Pierwsze spotkania zawodnika ze Skandynawii w barwach Kolejorza nie przyniosły goli, jednak pokazały, że Gytkjær potrafi się odnaleźć w polu karnym i jest aktywny, zatem przełamanie strzeleckie powinno przyjść z czasem. Takowe nastąpiło w meczu z Piastem Gliwice, po którym na przestrzeni ledwie miesiąca 27-latek uzbierał sześć trafień we wszystkich rozgrywkach, co sugerowało, że wreszcie znalazł wspólny język z kolegami z zespołu. Dodatkowo na jego korzyść przemawiały statystyki, które pokazywały, że w analogicznym momencie niewiele lepsze osiągnięcia notował nawet Artjoms Rudnevs.

Od meczu z Termaliką w 6. kolejce, który został rozegrany 20 sierpnia, Gytkjær nie zdobył już jednak żadnego gola, choć w większości spotkań wychodził w podstawowym składzie. W tym czasie wychowanek Lyngby nie miał zbyt wielu klarownych sytuacji bramkowych. W prestiżowym starciu z Legią zagrał niewiele, a w meczach wyjazdowych z Pogonią, Śląskiem czy Jagiellonią cały zespół Nenada Bjelicy spisywał się co najwyżej przeciętnie.


W ostatnim okresie większość bramek Poznaniacy zdobywali jednak po stałych fragmentach gry, a w tym elemencie do tej pory rzadko wykorzystywany był Gytkjær. Trzeba też wspomnieć, że większość przywołanych wyżej snajperów najlepsze wyniki osiągała w drugim sezonie przy Bułgarskiej, a w przypadku Teodorczyka i Robaka pierwszy rok był pod względem strzeleckim zupełnie nieudany. Być może podobny scenariusz będzie miał miejsce także w przypadku Duńczyka.


Nominalnie drugim, choć akurat w meczu z Legią Warszawa podstawowym napastnikiem Lecha był inny gracz z ojczyzny Hamleta – Nicki Bille Nielsen. Piłkarz często wyśmiewany, niedoceniany, który jak dotąd nie sprawdza się w Poznaniu. Do stolicy Wielkopolski przychodził z łatką niepokornego, kontrowersyjnego, niespełnionego talentu z Danii, który sprawiał w przeszłości wiele problemów wychowawczych. Także w Polsce pojawiały się doniesienia o jego wybrykach, choć na dużo mniejszą skalę niż w ojczyźnie, oraz niezdrowym trybie życia, które miało ponoć przełożenie na przygotowanie fizyczne napastnika. Sporo czasu Nielsen stracił też na leczenie kontuzji, zatem jego statystyki strzeleckie nie mogą być imponujące. 29-latka strzelił w tym sezonie trzy gole, choć dwa z nich po rzutach karnych, które w dodatku bardzo szczęśliwie zostały zamienione na gole.


Nielsenowi z pewnością nie można zarzucić braku zaangażowania, a jego występy to w dużej mierze nagroda za pracę na przedsezonowym zgrupowaniu oraz treningach. Byłemu piłkarzowi rezerw Villarrealu brakuje jednak umiejętności, które pozwoliłyby mu prezentować się na tyle dobrze, aby zaspokoić oczekiwania wymagających poznańskich kibiców. Po prawdzie Nicki Bille może liczyć na dość regularne występy również dlatego, że przy Bułgarskiej właściwie nie ma dla niego godnej konkurencji.


Nominalnie drugim atakującym Lecha miał być sprowadzony latem Deniss Rakels. Łotysz był jednak wielką niewiadomą w związku z jego nieudanym okresem gry w angielskim Reading. W tym czasie doznał poważnego złamania nogi, w wyniku którego stracił wiele miesięcy i de facto nie wrócił do dawnej dyspozycji. Jak widać skutki tego urazu mają przełożenie także na obecną formę 25-latka. Były król strzelców ligi łotewskiej gra rzadko – w lidze nie pojawił się na boisku od meczu z Cracovią na początku sierpnia i trzeba powiedzieć, że nie zaprezentował w tym czasie niczego, co mogłoby wpłynąć na poprawę jego sytuacji. Bardzo prawdopodobne zatem, że przygoda z siedmiokrotnymi mistrzami Polski piłkarza, który notabene ostatnimi czasy częściej wystawiany był na skrzydle, okaże się bardzo krótka.


Ze sportowego punktu widzenia błędem było pozbycie się króla strzelców minionych rozgrywek, Marcina Robaka, który mimo niemal 35 lat na karku wciąż jest czołowym snajperem Ekstraklasy. Świadczy o tym choćby tytuł piłkarza września, który został mu przyznany po bardzo owocnym okresie obfitującym w bramki. Oczywiście podłożem odejścia zawodnika z Legnicy nie był brak umiejętności, lecz konflikt z trenerem Bjelicą, więc transfer wydawał się nieunikniony. Nie da się jednak ukryć, że Lechowi przydałby się tak skuteczny napastnik także w obecnej kampanii. Nawet Christian Gytkjær pod względem statystyk prezentuje się jak na razie słabiej od Robaka, a porównania do Nickiego Bille Nielsena czy Denissa Rakelsa nie mają sensu.

Być może już zimą do Kolejorza wróci Paweł Tomczyk – młody i utalentowany napastnik, którego latem wypożyczono do Podbeskidzia Bielsko-Biała. W I lidze 19-latek spisuje się co najmniej przyzwoicie. Młody poznanianin strzelił już pięć bramek w tym sezonie i przy Bułgarskiej liczą, że w niedalekiej przyszłości podąży tą samą drogą co Robert Gumny, który obecnie ma pewne miejsce w podstawowej jedenastce Dumy Wielkopolski.


W odwodzie pozostaje także kolejny wychowanek – Dawid Kurminowski, który latem został włączony do kadry pierwszego zespołu, lecz nie miał jeszcze okazji zadebiutować w meczu o stawkę. Zdaniem niektórych obserwatorów i kibiców byłaby to lepsza opcja niż Nielsen czy Rakels i niewykluczone, że utalentowany nastolatek dostanie szansę w którymś z najbliższych meczów, by zaprezentować swoje umiejętności już na poziomie seniorskiego futbolu.

Sytuacja w ataku Lecha nie jest komfortowa, jednak mimo tego zespół Kolejorza potrafi zdobywać wiele goli i wygrywać spotkania. Siłą drużyny Nenada Bjelicy jest bowiem kolektyw. Ciężar zdobywania bramek został rozłożony na wielu zawodników, choćby na Łukasza Trałkę, który pod tym względem przeżywa bodaj najlepszy okres w karierze. Wiele topowych europejskich drużyn czy reprezentacji pokazywało już, że można zdobywać największe trofea grając bez klasycznego napastnika, dlatego w momencie, gdy inni piłkarze Lecha grają skutecznie, brak wytrawnego snajpera nie jest dla chorwackiego szkoleniowca dramatem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *