45760_c

Po 21 latach czekania polski klub wreszcie awansował do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Dokładnie 23 sierpnia 1996 Legia Warszawa pokonała szwedzki IFK Göteborg i po raz pierwszy trafiła w szeregi elity. Teraz historia zatoczyła koło i znowu w Champions League zagrają piłkarze ze stolicy. Pomiędzy tymi spotkaniami istnieje jednak różnica, bynajmniej nie delikatna…

Droga Legionistów do najbardziej prestiżowych rozgrywek w Europie nie rzuca na kolana. Pokonanie zespołów z Bośni i Hercegowiny, Słowacji czy Irlandii nie jest wynikiem godnym uwagi, ale jak mawia klasyk: “szczęściu trzeba pomóc”. Nie ma co jednak zakłamywać rzeczywistości. Legia awansowała do Ligi Mistrzów nie w wyniku efektownej gry, a olbrzymiego szczęścia w losowaniu.


Niemal w każdym z sześciu eliminacyjnych spotkań kibice Wojskowych musieli cierpieć katusze oglądając “popisy” swoich ulubieńców. Legioniści, mimo tego, że stracili tylko jedną bramkę w trzech rundach, nie imponowali w żadnym aspekcie piłkarskiego rzemiosła. Można rzec, że ten awans został wymęczony, odniesiony w stylu pozostawiającym bardzo wiele do życzenia. To i tak dość łagodne określenia, które jednak trafnie oddają postawę jedenastki Besnika Hasiego. Albańczyk od momentu pojawienia się w klubie z Łazienkowskiej raczej kieruje Legię na tory autodestrukcji, a nie rozwoju. Gdyby nie fakt, że to pierwszy awans stołecznych do Ligi Mistrzów po tak długiej przerwie, można by było już teraz domagać się dymisji byłego szkoleniowca Anderlechtu Bruksela. Dotychczasowe transfery mistrza Polski nie przynoszą spodziewanych efektów w postaci poprawy jakości gry. Steeven Langil jest zawodnikiem do bólu schematycznym, Thibault Moulin z meczu na mecz rozgrywa coraz słabsze spotkania, a Vadis Odidja-Ofoe nie dość, że trafił do klubu z nadwagą, to w dodatku szkoleniowiec ustawia go na pozycji nr “6”. Belg absolutnie nie jest graczem o takiej charakterystyce, a bliżej mu do “dziesiątki”, niż klasycznego defensywnego pomocnika. Dziwić nie może natomiast postawa Nemanji Nikolicia. Najlepszy snajper Legii rozegrał fatalne zawody, ale on prawdopodobnie na dniach przeniesie się do klubu Premier League – Hull City, więc głowę ma teraz zaprzatniętą innymi sprawami…

Jak widać, w tej beczce miodu jest spora łyżka dziegciu. Kłopoty z półamatorami z Dundalk utwierdzają, że do Champions League promocję uzyskała być może najgorsza polska drużyna od 1996 roku…


Zresztą strach pomyśleć, co stanie się z drużyną Hasiego w fazie grupowej elitarnych rozgrywek. Próżno tam szukać bośniackich wirtuozów, słowackich juniorów czy irlandzkich architektów, pisarzy albo sprzedawców mięsa. Liga Mistrzów to piłkarskie salony, miejsce, gdzie dominuje prestiż i wielkie firmy. Wydaje się, że Legioniści niezbyt do tego grona pasują.


Gdyby obok Nikolicia klub opuścił jeszcze trzymający dziurawą defensywę w ryzach Michał Pazdan, to zarządzający klubem z Łazienkowskiej 3 prezesi musieliby działać bardzo szybko. Co prawda pojawiły się plotki o tym, jakoby głównym celem transferowym mistrza Polski był Artur Jędrzejczyk, ale sam “Jędza” nie wystarczy. Legia gra słabo, chaotycznie, bez pomysłu na rozgrywanie ataków. Niemalże nie istnieje środek pola z dwoma nowymi zawodnikami i doświadczonym Jodłowcem.


Jeżeli już gdzieś należy dopatrywać się pozytywów wśród personaliów, to znajdziemy je między słupkami, w osobie Arkadiusza Malarza i na prawym skrzydle, gdzie biega Guilherme. To zdecydowanie za mało, by podbijać Europę. Z całym szacunkiem dla strzelca gola w rewanżowym starciu z Dundalk, ale wszyscy chyba zdają sobie sprawę, że “Kuchy” po prostu pewnego poziomu nie przeskoczy, podobnie jak Łukasz Broź czy Adam Hloušek. Choć akurat w przypadku Czecha mamy do czynienia ze zdecydowaną obniżką formy. Nie chodzi nawet o czerwoną kartkę, którą otrzymał w meczu z Irlandczykami, ale po prostu o sposób gry doświadczonego obrońcy z przeszłością w Bundeslidze. Zresztą niemal każdy piłkarz Legii zaliczył znaczący regres dyspozycji. Jodłowiec czy Hloušek należeli do czołowych zawodników drużyny Stanisława Czerczesowa. Teraz znajdują się na drugim biegunie. Czy zatem jest to wina trenera? Nie można tego wykluczyć…




Wszyscy cieszą się z awansu stołecznej drużyny do Ligi Mistrzów, ale jakże inna to radość niż przed dwoma dekadami…







Champions League to olbrzymie zyski, ale sportowo – patrząc na poziom dwumeczu z Dundalkiem – Legię dzieli od niemal wszystkich uczestników fazy grupowej przepaść.



W zasadzie każdy punkt czy gol będzie już dla Wojskowych dużym sukcesem. Elitarne rozgrywki po dwóch dekadach przerwy znów przepuszczają przez swoje bramy polskiego przedstawiciela, ale nie sposób nie odnieść wrażenia, że to jeden z najbardziej paradoksalnych sezonów w rodzimym futbolu od lat. Od startu rozgrywek Legia nie pokazała absolutnie niczego, co pozwoliłoby ją stawiać w roli drużyny, która w fazie grupowej Champions League przynajmniej nie przyniesie wstydu. Na zespół Wojskowych należy spojrzeć krytycznym okiem jeszcze z jednego, dość istotnego powodu. Czy zespół, który przegrywa z Górnikiem Łęczna, nie potrafiąc nawet poważnie zagrozić bramce rywala, ulega pierwszoligowcowi w krajowym pucharze i wreszcie nie potrafi wypracować swojego stylu, może skutecznie rywalizować w Europie? Na horyzoncie nie widać póki co jakichkolwiek znaków, które wskazywałyby na to, że Besnik Hasi nagle odmieni drużynę, ta zacznie wygrywać i zadziwi Stary Kontynent.



Coś takiego raczej nie ma prawa się wydarzyć, a albański szkoleniowiec do tej pory nie potrafi odcisnąć swojego piętna na stołecznej drużynie. Jego decyzje są nerwowe i trudno tak naprawdę wskazać konkretny powód marnej dyspozycji Legionistów. Pozostaje zatem mieć nadzieję, że Legia w meczach z FC Dundalk sięgnęła dna, a awans będzie odbiciem się od niego, po czym klub z Łazienkowskiej podryfuje już ku lepszej przyszłości. Europejskiej przyszłości.



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *