C6bXqyuWcAI3eja

Za Paris Saint-Germain przemawiał wynik po pierwszym etapie rywalizacji i historia, za Blaugraną natomiast styl gry, który często powodował rozpacz u rywali i łatwość zdobywania bramek. Wydawało się, że szaleńcza pogoń gospodarzy skończyła się, gdy na zegarze wybiła 62. minuta, a Edinson Cavani z zimną krwią skorzystał z prezentu, który sprawili mu defensorzy Barcelony. Ale to, co wydarzyło się w ostatnich 10 minutach z pewnością zapisze się w annałach futbolu i niczym finał w Stambule będzie pojawiać się przy każdej historii z niewiarygodnym zakończeniem.

„Skoro oni mogli strzelić nam cztery bramki, to my możemy wbić im sześć” – od takich słów przedmeczową konferencję prasową rozpoczął Luis Enrique. Oczywiście były one w dużej mierze przejawem kurtuazji, co nie zmienia faktu, że jeszcze przed pierwszym gwizdkiem Deniza Aytekina nie brakowało takich, którzy byli przekonani, że Dumę Katalonii stać na odrobienie gigantycznej straty z Parc des Princes. Na czele tej grupy znajdowali się czytelnicy „Marki”, których niemal połowa właśnie w mistrzu Hiszpanii widziała kolejnego po Realu i Bayernie ćwierćfinalistę tegorocznej edycji Champions League. W powodzenie misji o kryptonimie „remontada” nie wierzyli jednak bukmacherzy, którzy byli skłonni zapłacić nawet dziesięciokrotność kwoty postawionej na awans lidera LaLiga Santander.

A co mówiły przed pierwszym gwizdkiem liczby? Nieubłagana dla Barcelony była przede wszystkim główna statystyka – jeszcze nikt nie zdołał awansować do kolejnej rundy po tym, jak w pierwszym meczu uległ 0:4. Na domiar złego, z 22 pojedynków rozegranych przez Blaugranę w tym sezonie na własnym obiekcie tylko 5 kończyło się wynikami, które pozwoliłyby w środowy wieczór uzyskać gospodarzom awans. W dużej mierze dotyczyło to jednak rywali o wątpliwej renomie: Hérculesa, Sportingu Gijón czy Las Palmas.

Na korzyść Barçy nie przemawiały także statystyki Kevina Trappa. Bramkarz PSG skapitulował tylko raz podczas pięciu ostatnich meczów swojego zespołu, na dodatek miało to miejsce podczas konfrontacji z Marsylią, gdy stan rywalizacji był już dawno rozstrzygnięty, a na tablicy wyników widniał rezultat 4:0 dla Paryżan.


Z tego względu nie były potrzebne nadzwyczajne umiejętności czy zaliczenie z wyróżnieniem fakultetu u Krzysztofa Jackowskiego, aby bezbłędnie przewidzieć scenariusz na pierwsze minuty dzisiejszego pojedynku. Skuteczne ataki miało umożliwić Barcelonie wyjątkowo ofensywne ustawienie, w którym tylko trzech piłkarzy, na dodatek ustawionych w jednej linii, otrzymało zadania stricte defensywne.


Z drugiej strony, trudno się było jednak spodziewać, że niemiecki bramkarz skapituluje jeszcze przed upływem 200 sekund gry, w dodatku w stylu, który w żaden sposób nie pasował to tego, co piłkarze dowodzeni przez Emery’ego zaprezentowali w „Parku Książąt”. Przynajmniej jeden kamyczek należy jednak wrzucić do ogródka Trappa, który miał skutecznie powstrzymywać złowrogą nawałnicę Katalończyków.


Zdecydowany szturm podopiecznych Luisa Enrique przyniósł jeszcze jedną wartość dodaną – przed upływem pierwszego kwadransa już dwóch zawodników rywala zostało ukaranych żółtą kartką, co mogło mieć niebagatelne znaczenie w kontekście kolejnych upływających minut. Sporą niewiadomą było także to, jak na niepowodzenie z pierwszych minut zareaguje bramkarz, który na transfer do Paryża zapracował dobrą grą w barwach Eintrachtu Frankfurt.

Wydawało się jednak, że przyjezdni zdołali ugasić pożar, który pojawił się na ich okręcie zmierzającym ku ośmiu najlepszym zespołom na Starym Kontynencie i nieco śmielej zaczną spoglądać w kierunku bramki rywala. Mistrzowie Francji błyskawicznie zostali skarceni za takie optymistyczne myślenie i tym samym na pomniku stawianym przez nich w pierwszej części rywalizacji pojawiła się rysa numer dwa. Na domiar złego, dokonana po nieco przypadkowym golu samobójczym Kurzawy…


Szczególnie istotna była tego dnia wyjątkowa indolencja w środku pola, gdzie PSG z pewnością ma piłkarzy wybitnych. Mimo to wyraźnie widoczne było niefrasobliwe operowanie piłką, które często kończyło się niepotrzebnymi stratami. A dopełnieniem niezbyt przyjemnego dla Les Parisiens obrazu była fatalna postawa Matuidiego, który w pierwszych 45 minutach zaliczył tylko siedem podań więcej niż… każdy widz, który tego wieczora usiadł przed telewizorem. Co gorsza, większość z nich i tak była niecelna…

Podczas przerwy wielu ekspertów zastanawiało się nad tym, jak na wszystkie boiskowe wydarzenia zareaguje Unai Emery i jakie wybierze rozwiązanie. Ale już pierwsze sekundy drugiej połowy pokazały, że były opiekun Sevilli w żaden sposób nie wyciągnął wniosków z tego, co działo się na początku rywalizacji. A ten fakt skrzętnie wykorzystał Neymar i wywalczył rzut karny. Skuteczna egzekucja w wykonaniu Leo Messiego oznaczała, że już tylko jedno trafienie dzieliło Blaugranę od wymarzonej dogrywki. Niewiele brakowało, aby błyskawicznie po tym, jak w szeregach gospodarzy wybuchła radość, pojawiły się odczucia zgoła ambiwalentne. Uderzenie Cavaniego zatrzymało się jednak tylko na słupku.

15 minut rozdzielające obie połowy przyniosło dość ciekawą opinię w mediach społecznościowych. Pojawiły się bowiem głosy, że najgorsze, co może się przydarzyć Barcelonie na początku drugich 45 minut to… szybkie strzelenie kolejnej bramki. Wówczas w szeregi gospodarzy mogłoby wkraść się zbytnie rozluźnienie, które Paryżanie potrafią wykorzystać z zimną krwią. Wydawało się, że jest to opinia dość infantylna, ale błyskawicznie znalazła ona odzwierciedlenie w wydarzeniach boiskowych. Trafienie Cavaniego sprawiło, że w tym meczu wykluczona była już dogrywka, a Katalończycy do awansu potrzebowali kolejnych trzech goli.


Przez wiele minut wydawało się, że karkołomna pogoń może zakończyć się sukcesem i przejściem do historii. W końcu, jak mówili piłkarze Barcelony, któż jak nie oni miałby jako pierwszy dokonać czegoś tak spektakularnego? Zwłaszcza, że w ich kierunku z uśmiechem patrzył także los, który sprawiał, że każdy kolejny gol był przejawem kuriozum i rezultatem zupełnie nieprzewidywalnego błędu rywali. Emery nie stracił jednak chłodnej głowy, nie skupił się na obsesyjnym zdobyciu wyczekiwanego trafienia, ale cierpliwie czekał i z pomocą swojego najlepszego strzelca zadał decydujący cios. Przynajmniej tak się wtedy Baskowi wydawało…

Któż spodziewał się, że słowo remontada padnie jeszcze z jakichkolwiek ust? A jednak! Dwa trafienia Neymara i złoty strzał Sergiego Roberto sprawiły, że na oczach milionów widzów na całym świecie dokonało się coś, co nie miało się prawa ziścić.


Paryżanom nie pomogła ani rozpaczliwa obrona, ani wprowadzenie Grzegorza Krychowiaka. Historia wydarzyła się na naszych oczach! Po raz pierwszy okazało się więc, że wynik 4:0 z pierwszego meczu nie wystarczył, aby cieszyć się z awansu do kolejnej rundy. I trudno przewidywać, by w najbliższym czasie komukolwiek udało się dokonać czegoś równie niemożliwego.


I tylko szkoda, że cieniem na całą rywalizację kładą się kontrowersje związane z sędziowaniem. Oba rzuty karne dla Barcelony były co najmniej problematyczne i przeważają raczej głosy, że żaden z nich nie powinien zostać podyktowany. Ale już za kilka dni nikt nie będzie o tym pamiętał. Liczyć się będzie tylko to, czego dokonała Barcelona.


FC Barcelona 6:1 Paris Saint-Germain

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *