DIfBYP8VAAAzrj0

Kiedy zaczynało się lato 2016 i Antonio Conte rozsyłał powołania na Mistrzostwa Europy we Francji, jego nieobecność była jedną z mocniej komentowanych na Półwyspie Apenińskim. Gdy w styczniu tego roku zamieniał Genoę na Napoli, nie brak było głosów wieszczących rychłe problemy dla Arkadiusza Milika. Teraz opuszcza stolicę Kampanii na rzecz Cagliari, co interesuje już tylko niewielu postronnych kibiców. Leonardo Pavoletti, bo o nim mowa, próbuje reanimować swoją karierę na Sardegna Arena.

Wróćmy na moment do maja zeszłego roku. Wówczas napad Squadra Azzurra tworzyć mieli Éder, strzelec 13 goli w sezonie 2015/16 (ale tylko jednego wiosną po przeprowadzce do Interu), Ciro Immobile liżący rany po nieudanych epizodach w Borussii Dortmund i Sevilli, mający na koncie 5 bramek dla Torino i kontuzję, która wyłączyła go z gry na cały kwiecień, oraz Graziano Pellè, a więc napastnik niedoceniany w ojczyźnie, który do ligi angielskiej musiał się przebijać przez Feyenoord Rotterdam, ale legitymujący się w miarę udanym sezonem (14 goli dla Southampton FC – przyp. red.). Ostatnim z powołanych atakujących był natomiast rezerwowy Juventusu Simone Zaza, mający za sobą nieco ponad 1000 minut spędzonych na boiskach i 8 goli na koncie.


Jak prezentował się wtedy Pavoletti? Ponad 2000 minut, 26 meczów dla Genoi CFC, 14 bramek i 3 asysty. Grifone zawdzięczali mu wtedy około 17 punktów, bo jego trafienia tylko cztery razy nie zapewniały ekipie ze Stadio Luigi Ferraris jakichkolwiek łupów. W zdecydowanej większości meczów pochodzący z Livorno napastnik przyczyniał się do zwycięstw bądź uszczknięcia choćby jednego oczka. W dużej mierze to dzięki jego golom najstarszy włoski klub spokojnie dryfował sobie w środku ligowej tabeli. Gdyby odjąć te punkty, do których Pavoletti się przyczynił, za plecami Rossoblu znalazłby się tylko beznadziejny wówczas Hellas. Bez dwóch zdań campionato 2015/16 to najlepszy okres w karierze popularnego “Pavogola”.

Kolejne rozgrywki miały być już okraszone nie tylko gradem goli, ale także transferem do mocniejszego zespołu i wreszcie debiutem w reprezentacji Włoch. Leonardo rozpoczął je wybornie – od dubletu z Crotone, ale były to jedynie miłe złego początki. Przez kontuzje rosły napastnik stracił bowiem prawie całą rundę jesienną. Nie w pełni gotowy do gry, a co dopiero do sprostania poważniejszym wyzwaniom, przeniósł się do Napoli, gdzie na dobrą sprawę przepadł.

Źródło: The Siren's Song
Źródło: The Siren’s Song

Do Driesa Mertensa nasz bohater zupełnie nie miał szans dorównać, ale okazał się także o dwie klasy gorszy od innego rekonwalescenta w ekipie Partenopeneich – Arkadiusza Milika (Włoch rozegrał zaledwie 194 minuty, a nasz rodak 130, ale przynajmniej raz trafił do siatki ratując punkt z Sassuolo – dod. red.). Dla Maurizo Sarriego i szefostwa neapolitańskiego klubu kalkulacja była prosta: Mertens potrzebował jednego solidnego zastępcy, a chętnych było dwóch – 28-letni Pavoletti oraz sprowadzony za ponad 30 mln €, rokujący na wielkie granie Polak, który liczył sobie 22 wiosny. W precampionato więcej grał Milik i jasne stało się, że starszy z nich będzie musiał odejść. Tym bardziej, że swoje minuty będzie także w tym sezonie zbierał kupiony z Girondins Bordeaux 20-letni Francuz Adam Ounas.


“Pavoloso” wylądował więc w Cagliari w którym przede wszystkim będzie chciał się odbudować po straconej poprzedniej kampanii. Jego celem powinno być także złapanie regularności w graniu i trafianiu do siatki. Stabilizacja – to słowo, którego w opisie dotychczasowej kariery Toskańczyka z pewnością brakuje. Dodatkowo będzie musiał zmierzyć się z przeszłością i piętnem, jakie odcisnął na niej Marco Borriello. Były napastnik m.in. Milanu czy Romy występował na Sardynii zaledwie przez jeden sezon, ale zostawił tam po sobie wyłącznie dobre wspomnienia. 35-latek miał za sobą chude lata, ale to właśnie w Cagliari Calcio wrócił do żywych, czego dowodem 16 bramek w 36 meczach.

Borriello był niekwestionowaną gwiazdą Casteddu i jeżeli Pavoletti choćby zbliży się do jego osiągnięć, będzie mógł mówić o sukcesie. Dla Cagliari ten transfer jest o tyle ważny, że to najwyższa w historii transakcja do klubu. Doświadczony atakujący jest obecnie wypożyczony z Napoli z obowiązkiem wykupu za rok w kwocie 10 mln €. Może przy tak rozbujanym rynku transferowym ta cena nie robi wielkiego wrażenia, ale pamiętajmy, że do tej pory najdrożej sprowadzonym na Sant’Elia zawodnikiem był Federico Marchetti, za którego w 2008 roku zapłacono 6,7 mln € (niedawno wyprzedził go także pozyskany za 7,6 mln € z Juventusu Filippo Romagna – dod. red.). Przyszły rok powinien jednak należeć do “Pavogola”.


Były piłkarz Genoi okazji do wykorzystania swojego strzeleckiego instynktu powinien mieć sporo, wszak Massimo Rastelli lubi grać dwójką napastników. W preferowanej przez niego formacji 1-4-3-1-2 ktoś musi jednak uzupełniać sprytnego, ale filigranowego Marco Sau (169 cm wzrostu – przyp. red.). Czy po Leonardo można się spodziewać, jak to określa Kamil Grosicki, „fajerwerów”? Niekoniecznie. Pavoletti i tak ma dosyć wysoko podniesioną poprzeczkę, bowiem 16 goli w sezonie osiągnął tylko raz – jeszcze w barwach drugoligowego Varese Calcio 20-krotnie karcił bramkarzy rywali w rozgrywkach 2013/14. Kiedy reprezentował na zapleczu US Sassuolo Calcio (2012/13), z którym wygrał rozgrywki Serie B, strzelił 11 bramek. Ten rezultat na niewiele się jednak zdał, bo już w elicie nie był potrzebny Neroverdim, którzy oddali go do wspomnianego Varese. Gdyby nie potwierdził walorów właśnie w ekipie Biancorossich, przyszły transfer do Genoi zapewne nie miałby miejsca.

Pavoletti bardzo późno debiutował w elicie (w wieku 25 lat – przyp. red.), więc nigdy w Italii nie uchodził za talent czystej wody, jak np. rewelacyjny ostatnio Patrick Cutrone. Samą piłką także zaczął się interesować i ją uprawiać stosunkowo późno. Do dziesiątego roku życia sportem numer jeden był w jego życiu był tenis. Młody Leo nieprzypadkowo jednak zaczął od wymachiwania rakietą, gdyż jego ojciec Paolo jest nauczycielem tej dyscypliny sportu. Wydaje się więc, że wychowanek Armando Picchi wycisnął maksimum ze swojej kariery. Nie każdy zawodnik dochodzi przecież do takiego poziomu, że jego brak w kadrze na turniej mistrzowski otwiera jakiekolwiek pole do dyskusji wśród kibiców. Do Diego Milito również nie porównuje się pierwszego z brzegu napastnika, a tak właśnie określali Pavolettiego fani Genoi.


Na Sardynii 28-letni snajper nie ląduje wyłącznie po to, żeby odbudować swoją karierę i za rok znów powalczyć o kontrakt u bardziej renomowanego pracodawcy, więc nie jest to casus Grzegorza Krychowiaka w West Bromwich Albion. Toskańczyk ma w Cagliari głównie przypomnieć się włoskim kibicom i zwyczajnie pomóc zespołowi Gli Isolani w spokojnym utrzymaniu się w lidze. Jeżeli ten plan się powiedzie, być może zostanie wytransferowany do mocniejszego klubu, ale już raczej nie ze ścisłej czołówki.

Do tego niezbędne będzie jednak zdrowie oraz szczęście, jakie przynosi mu domowy talizman. Leonardo jest bowiem posiadaczem świnki wietnamskiej, która, jak sam mówił, swego czasu dbała o uśmiech fortuny dla niego. “Mou”, bo tak się wabi zwierzę (ale nie ma to nic wspólnego z José Mourinho – po prostu to określenie w języku wietnamskim oznacza wieprzowinę – dod. red.), przeprowadziła się wraz z całą rodziną piłkarza z Genui do Neapolu i także w stolicy Sardynii powinna znaleźć dla siebie miejsce. Pavoletti nie może oczywiście pokładać nadziei wyłącznie w swoim pupilu, bowiem jego kariera i forma sportowa zależą tylko od niego samego.

Autor: Łukasz Szymański

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *