Najważniejsze wydarzenia sezonu 2016-17 w Premier League - grafika (Kopiowanie)

25. sezon Premier League za nami! Mistrzem została znakomicie poukładana taktycznie przez Antonio Contego Chelsea, w Champions League ponownie zobaczymy Tottenham i Manchester City, zaś w eliminacjach zagra Liverpool. Arsenal i Manchester United zajęły rozczarowujące piąte i szóste miejsce, a z elitą pożegnali się dwaj beniaminkowie – Hull City i Middlesbrough. Po dziesięciu latach widmo degradacji ponownie zawitało także na Stadium of Light. Co jeszcze zapamiętamy z tegorocznej kampanii angielskiej ekstraklasy?

1. “Hurricane” wciąż sieje postrach

Sezon 2015/16 okazał się przełomowy w najnowszej historii Premier League. Harry Kane z dorobkiem 25 goli został pierwszym Anglikiem od piętnastu lat, który sięgnął po koronę króla strzelców. Po znakomitych rozgrywkach ligowych nastąpiło jednak EURO 2016, gdzie pochodzący z Chingford atakujący rozczarował. Reprezentacja Synów Albionu odpadła w kompromitującym stylu z Islandią w 1/8 finału, zaś najlepszy strzelec najbogatszej ligi świata na europejskim czempionacie był jednym z najsłabszych ogniw ekipy Roya Hodgsona. Pojawiły się nawet głosy, że tytuł najskuteczniejszego zawodnika angielskiej ekstraklasy Kane w dużej mierze zawdzięcza… Sergio Agüero, który musiał leczyć kontuzję, co wykluczyło go z walki o to prestiżowe wyróżnienie. Wielu ludzi związanych z brytyjską piłką poddawało w wątpliwość również to, czy wychowanka Spurs stać powtórzenie równie znakomitego sezonu.


Dziś nie mamy wątpliwości, wszak snajper Tottenhamu rozegrał drugi fenomenalny sezon w Premier League. Początek tegorocznej kampanii nie wskazywał jednak na to, że Kane’a czekają równie wyborne rozgrywki. Po raz pierwszy do siatki rywala 23-letni Anglik trafił bowiem dopiero 10 września – w czwartej kolejce przeciwko Stoke City. W następnym spotkaniu pokonał bramkarza Sunderlandu, ale następne pięć kolejek to już przymusowa pauza z powodu kontuzji. Biorąc pod uwagę cały sezon, Kane nie zaliczył dłuższej serii bez bramki. Dwukrotny król strzelców Premier League dwukrotnie zanotował jedynie mały impas, kiedy nie potrafił pokonać golkiperów drużyn przeciwnych przez trzy kolejki z rzędu – od 1. do 3., a także od 15. do 17. Wszelkie wątpliwości definitywnie rozwiało spotkanie przeciwko Leicester City.


Na King Power Stadium reprezentant Anglii aż czterokrotnie pokonał Kaspera Schemeichela, a w sumie w 30. spotkaniach tego sezonu zdobył 28 goli! Dzisiaj nikt nie ma już wątpliwości, że w przyszłym sezonie Harry znów pokaże czary.




2. Tottenham przed Arsenalem po raz pierwszy od 21. sezonów!

Przechodzimy płynnie od szczegółu do ogółu. Świetny sezon Kane’a nie mógł być możliwy bez znakomitych rozgrywek w wykonaniu całego Tottenhamu. Koguty, które przed rokiem na ostatniej prostej sezonu przegrały walkę z Arsenalem o wicemistrzostwo kraju, tym razem zakończyły ligę tuż za plecami Chelsea. Oznacza to, że po raz pierwszy od momentu objęcia sterów na Emirates Stadium przez Arséne’a Wengera Tottenham uplasował się w Premier League przed Kanonierami. W tym miejscu należy podkreślić zasługi trenera, bowiem to właśnie Mauricio Pochettino umiejętnie zarządzał młodym zespołem Spurs.


Tottenham rozegrał doprawdy fenomenalny sezon, szczególnie na własnym boisku prezentując się wybornie – 17 zwycięstw, 2 remisy i ani jednej porażki! W każdej formacji Pochettino miał do dyspozycji świetnie dysponowanych zawodników. Dodatkowo przebudził się Heung-min Son, a co do zasadności sprowadzenia na White Hart Lane Koreańczyka także było przecież wiele wątpliwości. W doskonałej formie pozostawał Dele Alli, który potrafił zaliczyć chociażby trzy dublety w trzech kolejnych spotkaniach Premier League (Southampton, Watford, Chelsea – przyp. red.). Dodatkowo 21-latek zgarnął nagrodę dla najlepszego młodego piłkarza ligi. Nie zawiódł też sprowadzony latem ubiegłego roku Victor Wanyama. Kenijczyk kupiony z Southampton idealnie uzupełniał się z Erikiem Dierem i Moussą Démbéle, tworząc jedną z najlepszych drugich linii na Wyspach.


Jeżeli mielibyśmy szukać jakichś słabszych punktów drużyny z północnego Londynu, to byłby nim Vincent Janssen. Sprowadzany jako król strzelców Eredivisie napastnik we wszystkich rozgrywkach bieżącego sezonu zaliczył zaledwie sześć trafień (tylko dwa w Premier League). Nie ma jednak wątpliwości, że argentyński menedżer zbudował na White Hart Lane piłkarski organizm, który funkcjonuje w znakomity sposób. Następna kampania może się jednak okazać dla Tottenhamu znacznie trudniejsza, niż można przewidywać. Koguty będą bowiem rozgrywać mecze w roli gospodarza na Wembley, a na największej brytyjskiej arenie gra się im wyjątkowo trudno. Dodatkowo ważne będzie okienko transferowe, bowiem chętnych na wykupienie utalentowanej młodzieży The Lilywhites nie powinno brakować. Niewykluczone również, biorąc pod uwagę prawo serii i stopniowy progres Spurs, że za rok o tej porze to Tottenham będzie świętował mistrzowski tytuł.


3. Klopp nie połamał okularów, Liverpool wraca do europejskich pucharów!

Rok – tylko tyle trwała absencja Liverpoolu na arenie międzynarodowej. Jürgen Klopp wyciągnął wnioski z sezonu 2015/16, kiedy to zajął ósme miejsce w Premier League, a także przegrał finał Ligi Europy. The Reds kampanię 2016/17 zakończyli na czwartym miejscu i wydaje się, że jest to absolutne maksimum, jakie Niemiec mógł obecnie wycisnąć ze swoich podopiecznych. Liverpoolczycy grali znakomicie przeciwko mocniejszym przeciwnikom, ale zbyt często tracili punkty z teoretycznie słabszymi drużynami. Kloppowi nie udało się znaleźć klasowego napastnika, ale odpowiedzialność bramkowa w LFC rozłożyła się wręcz wzorowo. Doskonale obrazuje to lista zawodników LFC, którzy strzelali bramki w niedawno zakończonej kampanii angielskiej ekstraklasy:

  • Philippe Coutinho – 13 goli
  • Sadio Mané – 13
  • Roberto Firmino – 11
  • Adam Lallana – 8
  • James Milner – 7
  • Divock Origi – 7
  • Georginio Wijnaldum – 6
  • Emre Can – 5
  • Daniel Sturridge – 3
  • Dejan Lovren – 2
  • Jordan Henderson – 1
  • Joël Matip – 1


Pokazuje ona również, że Klopp trafił z przedsezonowymi transferami. Sprowadzony z Southamptonu Sadio Mané był niekwestionowanym liderem The Reds i kto wie, czy gdyby nie kwietniowa kontuzja kolana Senegalczyka, to Liverpool do końca sezonu nie powalczyłby skutecznie z Chelsea o mistrzostwo. Piłkarze z miasta Beatlesów grali futbol widowiskowy, ładny dla oka i choć popełniali sporo błędów w obronie, to byli zespołem, który przez większość sezonu oglądało się nader przyjemnie.


Aby jednak nie zaklinać rzeczywistości, należy jednoznacznie stwierdzić – Liverpool potrzebuje wzmocnień. Sprowadzony z Mainz bramkarz Loris Karius często rozgrywał bardzo przeciętne zawody. Podobnie prezentował się także drugi z golkiperów LFC – Simon Mignolet. Kibice jeszcze długo będą pamiętać błąd Belga w spotkaniu przeciwko Chelsea, kiedy David Luiz pokonał go niesygnalizowanym uderzeniem z rzutu wolnego.


Obrońcą mocno wątpliwej jakości okazał się natomiast Ragnar Klavan. Estończyk popełniał mnóstwo błędów, a grając w parze z notorycznie mylącym się Dejanem Lovren tworzył jeden z najbardziej nieudolnych duetów stoperów w Premier League. W zasadzie poza Joëlem Matipem, w defensywie The Reds wciąż są poważne braki i zadaniem dyrektorów klubu z Anfield jest wzmocnienie tej newralgicznej formacji.

Na plus z pewnością należy zapisać Kloppowi rozwój, jaki stał się udziałem Emre Cana. Niemiec niekiedy spełniał rolę przysłowiowej “zapchajdziury”, ale trudno wyobrazić sobie teraz ekipę z czerwonej części Merseyside bez mającego tureckie korzenie pomocnika. Zresztą trafienie reprezentanta Die Mannschaft przeciwko Watfordowi chyba najlepiej obrazuje nierówny, ale pełny przebłysków sezon w wykonaniu Liverpoolu…


4. N’Golo League. Kanté transferem sezonu

O transferowych niewypałach piszemy w oddzielnym punkcie, ale należy oddać cesarzowi co cesarskie. Jeszcze dwa lata temu nazwisko Kanté znali jedynie najbardziej wytrawni specjaliści Ligue 1. Urodzony w Paryżu defensywny pomocnik zwrócił jednak na siebie uwagę ówczesnego menedżera Leicester City Claudio Ranieriego. Sędziwemu Włochowi powinniśmy oddać pokłon za to, że za 9,5 mln € sprowadził do Premier League, jak się później miało okazać, jedną z najlepszych “szóstek” na świecie. W barwach Lisów Kanté wywalczył niespodziewany tytuł, a po znakomitym EURO 2016, gdzie wraz z Francją zdobył wicemistrzostwo Europy, przeniósł się do Chelsea. 35 mln €, jakie przeznaczył na niego Roman Abramowicz to prawdopodobnie najlepiej wydane pieniądze przez Rosjanina od czasu transferów Edena Hazarda czy Didiera Drogby.


Francuski łącznik idealnie powiązał wizerunek boiskowego przecinaka odpowiedzialnego za neutralizowanie akcji rywali z pomocnikiem potrafiącym w odpowiednim momencie podłączyć się do akcji ofensywnej. Kanté spełniał w klubie ze Stamford Bridge rolę buforu bezpieczeństwa. 26-latek imponował w odbiorze, przechwycie – w zasadzie w każdym elemencie piłkarskiego rzemiosła. Sprawiał wrażenie zawodnika o podwójnych płucach i wątrobie. Ciężko nie oprzeć się wrażeniu, że gdyby nie N’Golo, to The Blues nie zdobyliby w cuglach mistrzowskiego tytułu. Piłkarze zrzeszeni w FA także nie mogli się oprzeć takiemu wrażeniu nagradzając Francuza tytułem gracza sezonu w Anglii. Podobnym wyróżnieniem nagrodzili go również dziennikarze.




5. Sędziowie na cenzurowanym

Myślisz błędy sędziowskie, mówisz Hiszpania? Niekoniecznie. Sezon 2016/17 obfitował w wiele kontrowersyjnych decyzji angielskich arbitrów. Piłkarze widząc niefrasobliwość rozjemców wielokrotnie chcieli ich nabierać na dyktowanie rzutów karnych czy po prostu gwizdanie wątpliwych fauli. Wszyscy z pewnością pamiętają chociażby sytuację, gdy Marcus Rashford naciągnął Neila Swarbricka na podyktowanie jedenastki swoim teatralnym upadkiem w polu karnym Swansea City.


To nie były dobre rozgrywki dla starej gwardii reprezentowanej przez Mike’a Deana, notabene zdegradowanego ostatecznie do Championship. Słabo dysponowany w tym sezonie był dotychczas najlepszy z angielskich arbitrów Mark Clattenburg, zaś chwaleni młodzi – Michael Oliver i Anthony Taylor – także nie ustrzegli się błędów. Wygląda na to, że w Premier League powoli następuje w sędziowskim gronie zmiana pokoleniowa, co zresztą najlepiej obrazuje wiek rozjemców prowadzących spotkania na poziomie angielskiej ekstraklasy w zakończonej kampanii:

  • Martin Atiknson – 46 lat
  • Stuart Atwell – 35
  • Mark Clattenburg – 42
  • Mike Dean – 49
  • Roger East – 52
  • Kevin Friend- 46
  • Mike Jones – 49
  • Robert Madley – 31
  • Andre Marriner – 46
  • Lee Mason – 46
  • Jonathan Moss – 47
  • Michael Oliver – 32
  • Craig Pawson – 38
  • Lee Probert – 45
  • Graham Scott – 49
  • Neil Swarbrick – 51
  • Anthony Taylor – 39
  • Paul Tierney – 37




6. Śmietanka trenerska nie taka ekskluzywna

Przed startem sezonu 2016/17 najwięcej emocji wzbudzali nie zawodnicy, lecz nowi menedżerowie. Nigdy wcześniej w żadnej z europejskich lig nie doszło bowiem do tak wielkiego skumulowania trenerskich znakomitości na przestrzeni jednej kampanii. Nic dziwnego, skoro na Wyspy przybyli:

    • dwukrotny zdobywca Ligi Mistrzów, trzykrotny triumfator Superpucharu Europy i Klubowych Mistrzostw Świata, trzykrotny mistrz Niemiec, trzykrotny mistrz Hiszpanii, dwukrotny zdobywca Pucharu Hiszpanii i Pucharu Niemiec, czyli jednym słowem Josep Guardiola


    • dwukrotny zdobywca Ligi Mistrzów, triumfator Pucharu UEFA, trzykrotny mistrz Anglii, dwukrotny mistrz Portugalii i Włoch, mistrz Hiszpanii, trzykrotny zdobywca Pucharu Ligi Angielskiej, trzykrotny triumfator Pucharu Hiszpanii, dwukrotny zdobywca Pucharu Portugalii, Superpucharu Portugalii, zwycięzca meczu o Tarczę Wspólnoty, Superpucharu Hiszpanii, Pucharu oraz Superpucharu Włoch, a więc we własnej osobie José Mourinho


  • trzykrotny mistrz Italii i trzykrotny zdobywca Superpucharu Włoch – po prostu Antonio Conte



Źródło: Sports Illustrated
Źródło: Sports Illustrated

Cała trójka od początku sezonu była zatem na świeczniku całej piłkarskiej Anglii. Najwięcej spodziewano się po Hiszpanie i Portugalczyku. Wszyscy zgodnie uważali bowiem, że włoski menedżer Chelsea będzie potrzebował czasu, zanim piłkarze The Blues pojmą jego filozofię. Nie wiadomo było, jak zespół ze Stamford Bridge podniesie się po fatalnych rozgrywkach 2015/16, w których jako obrońca tytułu zajął dopiero 10. miejsce. Znacznie więcej obiecywano sobie po gorącej rywalizacji Guardioli z Mourinho, których starcia w lidze hiszpańskiej przeszły przecież do legendy futbolu. Jak się jednak miało okazać, na koniec bieżącej kampanii na obu trenerów czekały mniejsze bądź większe rozczarowania.

Nie ma co się oszukiwać, że trzecie miejsce w Premier League to dla Guardioli porażka. Katalończyk od samego początku forsował swój styl gry, ale nie zawsze przynosił on efekty. Dodatkowo autorytarne rządy byłego szkoleniowca Bayernu czy Barcelony nie podobały się na Etihad Stadium. Pozbycie się z klubu Joe Harta nie przysporzyło mu sympatyków, a sprowadzony w miejsce Anglika Claudio Bravo zawodził tak bardzo, że w końcówce sezonu nie łapał się nawet do kadry meczowej The Citizens. Dodatkowo piłkarze z niebieskiej części Manchesteru odpadli z obu krajowych pucharów (w Pucharze Ligi z Manchesterem United, zaś w FA Cup z Arsenalem – przyp. red.), zaś w Lidze Mistrzów nie dali rady AS Monaco. We wszystkich rozgrywkach Obywatele musieli uznać wyższość innych, bo… po prostu byli zespołem słabszym. Czasami można było odnieść wrażenie, że dla Katalończyka bardziej od wyników liczy się wrażenie artystyczne. Piętnaście punktów straty do nie zawsze grającej pięknie, ale za to wyrachowanej i skutecznej Chelsea mówi samo za siebie…


City widnieje na koniec sezonu na czele niemal wszystkich statystyk dotyczących posiadania piłki, kluczowych podań czy wykreowanych sytuacji, ale w tabeli Premier League mistrzowie Anglii z 2014 roku uplasowali się dopiero na trzeciej pozycji. Latem The Citizens czekają zatem gruntowne zmiany, szczególnie jeżeli chodzi o defensywę. Nie jest bowiem tajemnicą, że Guardiola nie jest do końca zadowolony z dyspozycji bocznych obrońców – Clichy’ego, Sagni czy Zabalety. Niewiadomą pozostaje także przyszłość kontuzjogennego kapitana MC Vincenta Kompany’ego.

Jeżeli ten sezon w wykonaniu Guardioli i spółki można nazwać niepowodzeniem, to co należałoby powiedzieć o tegorocznych rozgrywkach ligowych w wykonaniu Manchesteru United? Utytułowani rywale City zza miedzy mogą patrzeć na kampanię 2016/17 dwubiegunowo. Z jednej strony podopieczni José Mourinho wywalczyli Tarczę Wspólnoty, a także wygrali z Southamptonem 3:2 w meczu finałowym o Puchar Ligi Angielskiej, z drugiej zaś zajęli odległą i rozczarowującą szóstą pozycję w Premier League. Portugalczyk już w okolicach marca postanowił postawić wszystko na jedną kartę. W środowy wieczór w Sztokholmie Czerwone Diabły podejmą Ajax i jeżeli nie udałoby im się zdobyć trofeum za zwycięstwo w Lidze Europy, wówczas będzie można mówić o porażce.


Najlepszą wizytówką groteskowego sezonu w wykonaniu ekipy z Old Trafford jest fakt, że zanotowała ledwie pięć porażek w lidze, ale za to aż 15 (!) spotkań zakończyła podziałem punktów. Mourinho odcisnął na drużynie piętno, jeżeli chodzi o grę defensywną, ale już w ofensywie wiele sytuacji było marnowanych. W pamięci kibiców Red Devils pozostaną niechlubne remisy na legendarnym obiekcie przy Sir Matt Busby Way przeciwko Burnley czy Hull City. Na początku rozgrywek rozczarowywał zwłaszcza Henrikh Mkhitaryan. Ormianin, pierwszy przedstawiciel tej nacji w Premier League, rozkręcał się powoli, ale zdążył strzelić kilka ważnych goli. Widać jednak, że w czerwonej części Manchesteru latem także nie obejdzie się bez wzmocnień. Nie będzie to może rewolucja taka, jak na Etihad, ale bez wątpienia Mourinho będzie chciał wzmocnić kilka kluczowych pozycji.


7. Tygrysy nie poHULLały w Premier League

Hull City mimo udanego początku sezonu nie zdołało utrzymać się w Premier League. Klub z KCOM Stadium w obecnych rozgrywkach prowadziło trzech różnych trenerów, choć w zasadzie tę liczbę należy ograniczyć do dwóch. Steve Bruce zrezygnował bowiem z pracy tuż przed inauguracyjnym meczem z Leicester City, a schedę po nim przejął Mike Phelan. Start rozgrywek nie zwiastował bynajmniej tego, że Tygrysy czeka arcytrudna batalia o przetrwanie w elicie, która dodatkowo nie zakończy się happy endem. Hull pokonało m.in. ówczesnego mistrza Anglii (2:1), ale to jeden z niewielu pozytywów beznadziejnej kampanii drużyny z hrabstwa East Riding of Yorkshire.

Przybycie do Hull Portugalczyka Marco Silvy okazało się rozwiązaniem krótkofalowym. Iberyjczyk dostarczył rezonu swoim podopiecznym tylko na kilka spotkań, podczas gdy w wielu meczach The Tigers byli po prostu bezradni. Dość powiedzieć, że najskuteczniejszym strzelcem beniaminka w bieżących rozgrywkach pozostał… Robert Snodgrass, który siedem bramek zdobył jeszcze w pierwszej rundzie (od stycznia przywdziewał już bowiem barwy West Hamu – przyp. red.). W zespole z KCOM Stadium brakowało w zasadzie wszystkiego – począwszy od solidnej defensywy, a skończywszy na skutecznym napastniku. Cztery bramki Oumara Niasse’a to dorobek wręcz żenujący. Oliwy do ognia dodaje fakt, że Hull nie tak dawno miało jeszcze pięciopunktową przewagę nad strefą spadkową. Ostatnie trzy spotkania zakończonego sezonu utwierdziły jednak w przekonaniu, że Premier League to za wysokie progi dla Tygrysów. Porażka 1:7 z Tottenhamem na pożegnanie z ligą nie wymaga komentarza…




8. Pieniądze szczęścia nie dają?

Podsumowując tę kampanię Premier League nie sposób nie wspomnieć o transferach z lata 2016. Zmiany kadrowe, które stały się udziałem angielskich zespołów tuż po EURO 2016, przyniosły różne emocje. Sumarycznie najskuteczniejszym graczem na rynku okazał się Manchester City. Guardiola nie pomylił się wydając 20,3 mln £ za Ilkaya Gündoğana, który do momentu kontuzji rozgrywał bardzo dobry sezon. Innym wartościowym wzmocnieniem okazał się Leroy Sané. Niemiecki skrzydłowy, sprowadzony za jeszcze większe pieniądze od byłego gracza BVB (37 mln £ – przyp. red.), rozkręcał się bardzo powoli, ale kiedy już odpalił, był nie do zatrzymania. Większość zagrożenia w drużynie Pepa Guardioli płynęła właśnie ze skrzydeł, gdzie operował ciemnoskóry reprezentant naszych zachodnich sąsiadów. Kapitalnym transferem okazało się także pozyskanie 20-letniego Gabriela Jesusa, którego bilans w tym sezonie – 10 meczów, 7 goli – musi budzić podziw.


Warto wspomnieć, że brazylijski napastnik na Etihad Stadium trafił zimą i kto wie, jak wyglądałby jego dorobek, gdyby nie blisko dwumiesięczna przerwa spowodowana kontuzją. Trudno natomiast jednoznacznie oceniać zakup Johna Stonesa. Młody Anglik od pierwszego meczu miał na swoich barkach olbrzymią presję kwoty, jaką otrzymał zań Everton (£ 47 mln), a początek rozgrywek nie należał w jego wykonaniu do udanych. Z tygodnia na tydzień mierzący 188 cm wzrostu stoper poprawiał swoją grę i wydaje się, że w przypadku odejścia Vincenta Kompany’ego może godnie zastąpić belgijskiego lidera defensywy The Citizens. Na udanych transferach Manchesteru City znajduje się jednak i poważna rysa. Choć pierwsze mecze w wykonaniu Nolito mogły imponować brytyjskiej publiczności (dwa gole w 2. kolejce ze Stoke City – przyp. red.), to cały sezon okazał się dla byłego napastnika Celty Vigo totalnym nieporozumieniem. 30-latek rozegrał zaledwie 776 ligowych minut w Premier League i niewykluczone, że pożegna się z Etihad Stadium już w najbliższym okienku.

Nie mniej skuteczni w pozyskiwaniu piłkarzy okazali się rywale z Old Trafford. Eric Bailly z miejsca stał się czołową postacią obrony Manchesteru United, zaś Zlatan Ibrahimović robił to, co potrafi najlepiej. Szwed udowodnił, że jest jak wino, bowiem w wieku 36 lat zdobył aż siedemnaście ligowych goli w jednej z najbardziej wymagających lig na świecie! Trudno z kolei powiedzieć to samo o Paulu Pogbie. Francuzowi jeszcze długo będzie ciężyła rekordowa kwota, za jaką trafił z powrotem do czerwonej części Manchesteru. Statystyki także nie są jego sprzymierzeńcem, ale trudno wyobrazić sobie w przyszłym sezonie drugą linię MU bez wysokiego Francuza. Osiem goli i sześć asyst w 50. meczach nie oddaje bowiem prawdziwej jakości, jaką wnosi w grę Czerwonych Diabłów 44-krotny reprezentant Les Bleus.


Ruchem konika szachowego przenosimy się do Londynu, gdzie największym transferowym niewypałem okazał się Granit Xhaka. Szwajcar kosztował krocie, a to, co zapamiętamy po zakończonej kampanii w jego wykonaniu to przede wszystkim niechlubny bilans kartek, których łącznie zanotował aż siedem – pięć żółtych i dwie czerwone. Dobrym dla The Gunners ruchem okazało się z kolei przybycie na Emirates Stadium Shkodrana Mustafiego. Niemiec albańskiego pochodzenia uporządkował grę defensywną Arsenalu i był w zasadzie jedynym w pełni wartościowym wzmocnieniem Kanonierów.

W innych klubach z transferami bywało różnie. Za wyjątkiem Wilfreda Ndidiego raczej rozczarowaniami okazały się nowe ruchy ustępującego mistrza Anglii. Siedem goli to dorobek co najwyżej przeciętny, a tyle trafień zanotował Islam Slimani, z którym na King Power Stadium wiązano duże nadzieje. Rozczarowaniem należy określić także Ahmeda Musę, który miał skutecznie konkurować o miejsce w składzie Lisów z Markiem Albrightonem.

Liverpool, poza wspomnianymi Mané i Wijnaldumem, także nie zachwycił, jeśli chodzi o personalne posunięcia. Wspomniani Karius i Klavan okazali się niewypałami, zaś Matip to piłkarz tyleż solidny, co chimeryczny. West Ham nie znalazł natomiast zastępcy dla Dimitriego Payeta, bowiem Robert Snodgrass i André Ayew nie sprostali zadaniom stawianym przed nimi na Stadionie Olimpijskim. Gdyby nie kontuzja, świetnym transferem mógł okazać się Yannick Bolasie, który zaliczył piorunujące wejście do Evertonu. W kontekście zawodu należy z pewnością rozpatrywać przenosiny Sofiana Boufala do ekipy Southampton FC, a także Saido Berahino do Stoke City. Na Britannia Stadium niezły sezon, choć nie tak dobry, jak czempionat we Francji, rozegrał Joe Allen. Fernando Llorente ostatecznie swoimi bramkami pomógł w utrzymaniu Swansea City, a Nacer Chadli, mimo dobrych rozgrywek swojego West Bromwich Albion, nie prezentował się nadzwyczaj wybitnie.




9. Od dramatu po komedię z happy endem – szalony rok Leicester City

Zgodnie z oczekiwaniami Leicester City nie obroniło tytułu najlepszej drużyny w kraju. Mało tego, Lisów nie zobaczymy także w najbliższym sezonie na arenie międzynarodowej, ale historia rozgrywek 2016/17 w wykonaniu byłego już czempiona Anglii to istny rollercoaster. Beznadziejna postawa drużyny w pierwszej części kampanii poskutkowała tym, że posadę stracił wydawałoby się nietykalny na King Power Stadium Claudio Ranieri. Pojawiały się nawet spiskowe teorie, jakoby piłkarze grali słabiej, by pozbyć się rzekomo panoszącego się w klubie włoskiego menedżera.


Ranieriego zastąpił jego dotychczasowy asystent Craig Shakespeare. Pod jego wodzą The Foxes nie tylko wydźwignęli się z marazmu w lidze, ale przede wszystkim pokonali Sevillę w 1/8 finału Ligi Mistrzów, zaś w kolejnej rundzie elitarnych rozgrywek minimalnie ulegli Atlético. Leicester długo nie potrafiło odnaleźć swojej zeszłorocznej tożsamości – Jamie Vardy i Riyad Mahrez nie zachwycali formą, a brak N’Golo Kanté uwypuklał się w każdym spotkaniu. Przejęcie sterów przez Shakespeare’a obudziło jednak w drużynie ducha walki i pozwoliło uwierzyć, że ekipa znad rzeki Soar będzie mogła jeszcze kiedyś zaskoczyć futbolową Europę.


Nas, jako Polaków, musi boleć fakt, że zarówno Bartosz Kapustka, jak i Marcin Wasilewski odegrali w tym sezonie Premier League marginalną rolę. Młodszy z Biało-Czerwonych nie rozegrał nawet minuty na poziomie angielskiej elity, zaś doświadczony defensor wystąpił zaledwie w jednym meczu – przeciwko Evertonowi.


10. Arsenal już nie czwarty, czyli co dalej z Wengerem?

Kibice The Gunners mogli sobie pluć w brodę, kiedy okazało się, że Arsenal zakończył rozgrywki ligowe na piątym miejscu. To pierwszy sezon za kadencji Arséne’a Wengera, w którym Kanonierzy wypadli poza TOP4, co oznacza tym samym, że Arsenal nie zagra w kolejnej edycji Ligi Mistrzów.


Londyńczycy rozegrali nieco kuriozalny sezon, który poza czołową czwórką kończą nie bez przyczyny. Momentami w drużynie z Emirates Stadium wyglądało na to, że jedynym zawodnikiem w pełni angażującym się w mecz był Alexis Sanchéz.


Chilijczyk zakończył rozgrywki z imponującym dorobkiem 24 ligowych goli, co uplasowało go na podium klasyfikacji Złotego Buta Premier League. Były napastnik Barcelony dwoił się i troił, ale bez pomocy Oliviera Girouda (poza fantastycznym “skorpionem” z Crystal Palace, sezon do zapomnienia – dod. red.) nie mógł zbyt wiele wskórać. Arsenal zbyt często był pozbawiony pomysłu na atak pozycyjny, grał zbyt wolno i co najgorsze – do bólu schematycznie. Brakowało kreatywności, którą do niedawna zapewniał jeszcze Mesut Özil. Niemiec grał jednak w tym roku dużo poniżej swoich możliwości, a sprowadzony z Deportivo La Coruña Lucas Pérez także nie prezentował poziomu pozwalającego na wywindowanie Kanonierów do czołowej czwórki. Blamaż w Lidze Mistrzów przeciwko Bayernowi Monachium był momentem, w którym coraz więcej osób zaczęło poważnie zastanawiać się nad przyszłością Wengera na The Emirates. Niewykluczone, że The Gunners szybko wrócą do TOP4 – pytanie, czy jeszcze z Francuzem na ławce…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *