swansea-2

Swansea City przeżywa swoje najtrudniejsze chwile od momentu pojawienia się w Premier League. Podopieczni Francesco Guidolina zatracili swój styl, który przez lata mógł imponować na brytyjskiej scenie futbolowej. Włoch jest zagubiony, bije się z myślami i nie potrafi zbudować jakichkolwiek fundamentów na Liberty Stadium. Nastrój wokół drużyny Łabędzi jest, delikatnie mówiąc, ponury i nic nie wskazuje na to, by ta tendencja uległa zmianie. Zapraszamy na dramat pt. “Anatomia upadku Swansea” napisany przez włoskiego “mistrza” rodem z Castelfranco Veneto.

W 2011 roku Brendan Rodgers dokonał sportowego cudu, gdy prowincjonalne Swansea City zostało pierwszym walijskim klubem w historii, który awansował do Premier League. Irlandczyk z Ulsteru w pierwszym sezonie, na fali entuzjazmu towarzyszącej promocji do najwyższej klasy rozgrywkowej, osiągnął kapitalne 11. miejsce i dzięki znakomitej pracy na Liberty Stadium powędrował do Liverpoolu. W jego miejsce zatrudniono Michaela Laudrupa, któremu nazwisko wyrobione podczas gry w Barcelonie czy Realu pozwoliło w stosunkowo szybkim czasie zyskać wśród drużyny autorytet. Za kadencji Duńczyka klub rozkwitł. Choć jego początki w Swansea nie były tak obiecujące, to jednak wynik końcowy musiał imponować – sezon 2012/13 był najlepszym w historii Łabędzi. Dziewiąte miejsce oznaczało poprawienie znakomitej lokaty osiągniętej podczas panowania Rodgersa. Jeżeli do tego dodamy Puchar Ligi zdobyty po triumfie nad Bradford City (5:0), należy jednoznacznie stwierdzić, że był to “złoty rok” Swansea. Zresztą nie tylko wyniki świadczą o tym, że Laudrup wykonywał na południu Walii fantastyczną pracę. Jedenastka z Liberty Stadium proponowała ciekawy, ofensywny futbol, oparty na wymianie podań, przez co nazywana była nawet “Swansealoną”. Później, po słabszym sezonie 2013/14, który w roli tymczasowego a zarazem grającego trenera kończył Garry Monk, nadeszła historyczna kampania zwieńczona najwyższym, ósmym miejscem w historii występów klubu w Premier League. Po zakończeniu rozgrywek rozpoczął się czarny sen, który starał się przerwać Francesco Guidolin, a częściowo także Alan Curtis (kiedy Włoch miał problemy zdrowotne – przyp. red). Łabędzie zajęły dwunastą lokatę w ubiegłym sezonie, ale ich gra już wtedy nie wyglądała najlepiej. Teraz, choć miejsce w tabeli na to jeszcze nie wskazuje, należy zacytować klasyka: “Swansea, ma problem. Olbrzymi problem”. Doskonale widać to na przykładzie rezultatów, jakie osiągali ostatni szkoleniowcy Swansea (nie braliśmy pod uwagę Curtisa, który był trenerem tymczasowym). Guidolin wypada na ich tle dość blado.

Trener
Lata pracy
Mecze
Zwycięstwa
Remisy
Porażki
Procent zwycięstw
Roberto Martinez
2007-2009 (843 dni)
117
56
35
25
48%
Paulo Sousa
2009-2010 (381 dni)
49
18
18
13
37%
Brendan Rodgers
2010-2012 (700 dni)
96
43
20
33
45%
Michael Laudrup
2012-2014 (599 dni)
84
29
24
31
34%
Garry Monk
2014-2015 (673 dni)
76
28
17
32
37%
Francesco Guidolin
2016- ?
19
7
5
7
37%

Postanowiliśmy sprawdzić, dlaczego drużyna Łukasza Fabiańskiego znajduje się w niezbyt komfortowej sytuacji i wnioski, które udało się nam wyciągnąć wcale nie są dla ludzi ze środowiska The Swans budujące.


AKT I: Statek bez kapitana

To stwierdzenie należy rozpatrywać na dwa sposoby, jednak po kolei. Przed sezonem, po niezwykle udanych Mistrzostwach Europy, z klubem pożegnał się wieloletni kapitan drużyny, opoka defensywy Ashley Williams. 32-latek, który dla Łabędzi w Premier League rozegrał ponad 180 spotkań, uznał (zresztą słusznie), że w zespole Francesco Guidolina nie osiągnie nic wielkiego i postanowił poszukać wyzwań na Goodison Park. Klub z Liberty Stadium stracił więc ostoję i żywą legendę, która spajała niekiedy dziurawą defensywę Swansea. Druga strona medalu to wspomniany już włoski menedżer. 60-latek w swojej ojczyźnie, szczególnie z Udinese, dokonywał wielkich rzeczy. W Anglii nie wygląda to już tak różowo. Statek został zatem pozbawiony kapitana w osobie Williamsa, ale na dobrą sprawę nie ma także sternika w osobie szkoleniowca. Guidolin jest bezradny wobec sytuacji panującej na swoim okręcie, który stopniowo zaczyna opadać na dno.


Nie jest to proces przebiegający drastycznie szybko, ale w dłuższej perspektywie taka sytuacja może się dla Łabędzi skończyć degradacją. Wszyscy poprzedni menedżerowie cieszyli się olbrzymim szacunkiem piłkarzy i mieli ogromny autorytet, co szczególnie widać analizując kadencję Michaela Laudrupa. Duńczyk sprawiał, że wszyscy w klubie się szanowali, a w szatni panowała dobra atmosfera (choć, jak wszędzie, zdarzały się drobne niesnaski). W przypadku Garry’ego Monka sprawa była ułatwiona, bowiem ten grał z kilkoma zawodnikami w jednej drużynie, zanim ją przejął. U Włocha tego czynnika nie widać. Guidolin nie potrafi skonsolidować zespołu, co dobitnie pokazuje sytuacja Neila Taylora. Lewy obrońca reprezentacji Walii był kluczowym piłkarzem w The Swans, ale w spotkaniu z Chelsea trener zafundował mu tak zwaną “wędkę”, czyli zmianę przed przerwą. 27-latek mocno się obruszył, a Włoch w tym sezonie stawia częściej na Stephena Kingsleya, który choć nie gra źle, to nie prezentuje poziomu bardziej doświadczonego kolegi. Jeżeli Guidolin nie ociepli atmosfery w drużynie, Swansea pogłębi się w jeszcze większym kryzysie, a o poprawę słabych rezultatów będzie niezmiernie trudno. Niestety dla kibiców Łabędzi, jest to wielce prawdopodobny scenariusz…


AKT II: Obrona dziurawa niczym ser

Drugi wniosek jest po części konsekwencją pierwszego. W tym miejscu raz jeszcze należy wrócić do osoby Ashleya Williamsa, ale tym razem z punktu czysto piłkarskiego, a nie mentalnego. Liczba błędów popełnianych przez The Swans jest zatrważająca. Defensywa z Liberty Stadium dała sobie wbić w dotychczasowych pięciu meczach Premier League siedem goli, co mimo że nie jest najgorszym wynikiem w lidze, nie wystawia obrońcom najlepszej laurki. Gdyby nie świetna postawa Łukasza Fabiańskiego (jak choćby w starciach z Leicester – obroniony rzut karny Mahreza, czy Chelsea – przyp. red), po stronie strat Swansea mogło mieć o wiele gorszy bilans.

Bardzo słabo wygląda współpraca stoperów Federico Fernándeza i Mike’a van der Hoorna, który latem przybył na Wyspy z Ajaxu Amsterdam. Alternatywą dla tej dwójki mógłby być Jordi Amat, ale gra Hiszpana także pozostawia wiele do życzenia. Boczni obrońcy – Kingsley i Àngel Rangel – nie pokazują natomiast swoich niezaprzeczalnych walorów w grze ofensywnej. Widać, że na Liberty Stadium jeszcze nie pogodzili się z odejściem Williamsa, który w trudnych momentach konsolidował formację defensywną, często mobilizująco pokrzykując na partnerów i ustawiając ich na murawie. Wyraźnie brakuje lidera obrony, jakim przez lata był Walijczyk. Początkowo sądzono, że jego rolę przejmie argentyński wicemistrz świata Fernández, ale wychowanek Estudiantes, póki co, nie sprawdza się w tej funkcji.


AKT III: Im dalej w las, tym więcej grzybów? Niekoniecznie!

O ile linia defensywna nie prezentuje się najlepiej, o tyle pomoc Swansea istnieje tylko teoretycznie. Jedynym zawodnikiem, którego można za cokolwiek pochwalić jest Leroy Fer. Holender niekiedy dwoi się i troi, stara się brać na siebie odpowiedzialność, ciężar gry, ale najczęściej te próby kończą się fiaskiem. Kiedy za Michaela Laudrupa klub nazywano “Swansealoną”, Łabędzie potrafiły katować przeciwnika długim rozgrywaniem piłki, które prowadziło do wygrywania spotkań. Teraz futbolówki nie ma komu “przytrzymać”. Koreańczyk Ki Sung-yueng i Islandczyk Gylfi Sigurðsson, a więc zawodnicy, którzy mieli być liderami walijskiej ekipy, zawodzą na całej linii. Azjata na dodatek nie ma najlepszych relacji z trenerem, przez co Guidolin posadził go ostatnio na ławce. Decyzji trenera broni kapitan zespołu Leon Britton, który w rozmowie dla BBC Sport skrytykował kolegę z zespołu:

“Ki powinien respektować decyzje trenera. Myślę, że może czuć się rozczarowany, ale powinien zachowywać się jak profesjonalista. Nie może być w nas frustracji i złych emocji. Powinniśmy stanowić jedność. Jeżeli nie będziemy trzymać się razem, to nie osiągniemy zakładanych celów. Mam nadzieję, że to ostatnia taka sytuacja w naszym klubie!” – grzmiał nowy kapitan The Swans

W miejsce Koreańczyka w jedenastce zameldował się Jack Cork. Wychowanek Chelsea gra jednak równie słabo i nie daje argumentów do tego, by dalej wystawiać go w pierwszym składzie. Gdybyśmy wzięli na tapetę pozostałych pomocników Swansea: Brittona, Dyera, Routledge’a i Montero, nie wiedząc o ich potencjale, wydalibyśmy prosty wyrok: “Nie nadają się do gry na poziomie Premier League!”. Jakby tego było mało, ten drugi doznał kontuzji i wypadł z gry na dwa miesiące…


W zasadzie największym symbolem marazmu Swansea jest Ekwadorczyk Montero. Były zawodnik Monarcas Morelia w poprzedniej kampanii wkręcał w ziemię przeciwników i robił sporo szumu w bocznych sektorach boiska. Teraz nie widać nawet takich prób. Najlepszym określeniem i podsumowaniem poczynań linii pomocy Łabędzi w tym sezonie jest “chaos”.


AKT IV: Atak (śmiechu)

Jeżeli ktoś myśli, że przynajmniej ofensywa Swansea nie kuleje, jest w głębokim błędzie. Walijczycy, kiedy osiągali sukcesy, mogli liczyć na skutecznych napastników – czy to Michu, czy Wilfreda Bony’ego. Nawet André Ayew w poprzednim, mocno przeciętnym sezonie zdobył dwanaście goli. Problem w tym, że żadnego z tych trzech dżentelmenów na Liberty Stadium już nie ma. Ostatni odszedł Ghańczyk (tego latem do West Hamu – przyp. red.) i można się domyśleć, że wiedział, co się święci. Do klubu trafił co prawda Fernando Llorente z Sevilli, ale rosły Bask nie przypomina siebie z najlepszych lat w Bilbao czy Juventusie. Od pewnego czasu jest tylko piłkarzem bezsensownie stojącym pomiędzy obrońcami rywala i czekającym na to, aż piłka trafi go w głowę i jakimś cudem wpadnie do siatki. Co może cieszyć fanów The Swans, do pełni dyspozycji wraca Borja Bastón, czyli piłkarz, który do Premier League trafił z ligi hiszpańskiej. W barwach SD Eibar zdobył w zeszłym sezonie 18 goli i Guidolin wierzy, że wychowanek Atlético może stać się nowym Michu. Z szacunku do umiejętności, które posiadał nie wspominamy o Bafetimbim Gomisie. Wszyscy doskonale pamiętają, jak kilka lat temu potężny, ciemnoskóry snajper zachwycał w Ligue 1. Zresztą początek jego przygody na Wyspach także nie należał do najgorszych. Teraz Gomis jest cieniem snajpera sprzed lat. Ociężały, niepotrafiący znaleźć sobie miejsca na boisku, przypominający wielki balast w składzie i na klubowej liście płac. Cała nadzieja w Modou Barrowie. Gambijczyk stara się ciągnąć niemrawą ofensywę Swansea, jeśli tylko dostaje szanse, ale i tak nie jest to poziom gwarantujący kilkanaście goli w sezonie.




Edward Murphy: posłowie

Na horyzoncie pojawiają się już teorie, jakoby dni Guidolina na Liberty Stadium były policzone. W zasadzie trudno nie oprzeć się wrażeniu, że taki rozwód wyszedłby Łabędziom na dobre.



Człowiek, który na Półwyspie Apenińskim potrafił wynieść na inny poziom Alexisa, Barzagliego czy Benatię, w Anglii zawodzi. Jeżeli niczego nie zmieni, widmo spadku Swansea nie będzie jedynie apokaliptyczną wersją wydarzeń. Z drugiej strony, walijska drużyna z roku na rok zalicza coraz większy regres formy. Z klubu odchodzą czołowi zawodnicy, a ich następcy prezentują wątpliwą jakość. Oczywiście, w piłce nigdy nie wolno być zbytnio przesądnym, ale warto posłużyć się tutaj nieco humorystycznymi, choć prawdziwymi prawami Edwarda Murphy’ego, dwudziestowiecznego amerykańskiego inżyniera lotnictwa: “If it can’t happen, it will not happen”. Nie wypada tego nawet tłumaczyć…

Może już w tym sezonie, może w przyszłym, ale Łabędzie czeka w obecnej sytuacji nieuchronna degradacja, o czym dla BBC mówił były kapitan reprezentacji Walii Kevin Ratcliffe:

“Nie wygląda to dobrze. W klubie panuje nieporządek. Guidolin nie potrafi poukładać drużyny, nie panuje nad nią. Obawiam się, że Swansea czeka w tym sezonie walka o utrzymanie”


Zresztą nie sposób nawet nazywać Swansea Łabędziami. W tym sezonie to Brzydkie Kaczątka, którym do pięknych, śnieżnobiałych ptaków brakuje więcej niż trochę…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *