CknkGuoWgAII0AZ

Po wielu nerwowych minutach, pełnych niepewności, Francuzi pokonali 2:1 Rumunię i w dobrych humorach mogą rozpocząć przygotowania do kolejnych pojedynków w fazie grupowej. Na wielkie słowa uznania zasłużyli ich rywale, którzy długimi fragmentami potrafili nawiązać równorzędną walkę z faworyzowanym gospodarzem. Kto wie, czy na naszych oczach nie narodził się “czarny koń” tego turnieju. Turnieju, który rozpoczął się bez wątpienia w wielkim stylu!

Przed pierwszym gwizdkiem węgierskiego arbitra Viktora Kassaia najważniejszym pytaniem nie było to, czy Francuzi udanie rozpoczną turniej, czyli pokonają Rumunię, lecz to, w jakim rozmiarze to uczynią. I nie zmieniała tego fatalna seria, która dopadła ich w ostatnim czasie.  Wystarczy bowiem przypomnieć, że z  ośmiu ostatnich pojedynków na EURO udało im zwyciężyć zaledwie raz.


Statystyki nie przemawiały jednak przede wszystkim za ich piątkowym rywalem. Rumuni wygrali zaledwie jeden mecz w swojej dotychczasowej przygodzie na Mistrzostwach Europy (rozegrali 13 spotkań – przyp. red.),  a dodatkowo tylko raz  w poprzednich trzynastu spotkaniach udało im się zachować czyste konto. A było to o tyle istotne, że Trójkolorowi wyraźnie nie mają ostatnio problemów ze zdobywanie bramek, zwłaszcza w hurtowej ilości.


Z jednej strony decyzje personalne Didiera Deschampsa nie mogły nikogo dziwić, gdyż zdecydował się na optymalne na ten moment zestawienie, ale druga strona medalu to fakt, że większość tej grupy stanowili gracze, którzy dopiero po raz pierwszy mieli okazję, aby poczuć atmosferę turnieju tej rangi.


Znane powiedzenie głosi: “są trzy rodzaje kłamstw: kłamstwa, przeklęte kłamstwa i statystyki”. Idealne odwzorowanie miało ono w wielu fragmentach pierwszej połowy. Trudno przypuszczać, aby ktokolwiek był w stanie przewidzieć scenariusz na pierwsze minuty inauguracyjnego pojedynku EURO 2016. Kto spodziewał się, że jeszcze przed upływem pięciu minut Hugo Lloris będzie zmuszony do pierwszej interwencji? Tylko znakomite ustawienie golkipera Tottenhamu, a przede wszystkim wyjątkowa indolencja piłkarzy Rumunii spowodowały, że Stade de France nie przeszyła fala szoku.



Bez wątpienia postawa Rumunii w pierwszej połowie w wielu aspektach gry to spore zaskoczenie i bardzo ciekawy materiał do analizy. Podopieczni Anghela Iordănescu imponowali świetnym przygotowaniem pod względem taktycznym, znakomicie się ustawiali, nie bali się atakować wysokim pressingiem, powodując niezliczoną liczbę strat gospodarzy i coraz większą irytację na twarzy ich opiekuna.


Nie sposób nie wspomnieć o sytuacjach, które stworzyli sobie Les Bleus, bo takowe w pierwszych trzech kwadransach się pojawiały, ale trudno przypuszczać, aby sposób rozegrania akcji, ich szybkość czy błyskotliwość, a przede wszystkim stopień zagrożenia bramki usatysfakcjonował kibiców zgromadzonych w Paryżu. Najbliżej wpisania się na listę strzelców był Griezmann, który najpierw trafił w słupek, a następnie minimalnie spudłował po świetnej centrze Payeta. Widać było, że napastnik Atlético Madryt odczuwa skutki intensywnego sezonu (rozegrał w piątek 70 mecz!) i po godzinie gry został zmieniony przez Kingsleya Comana.

Zawodnik West Hamu, typowany przez niektórych do miana największej gwiazdy tego turnieju bez wątpienia stwarzał najpoważniejsze zagrożenie pod bramką Cipriana Tătărușanu. Każda jego akcja wprowadzała sporo zamieszania w szeregi rywala, zwłaszcza gdy dodawał swój niewątpliwie bogaty pierwiastek kreatywny. Brakowało mu jednak wsparcia ze strony partnerów, zwłaszcza ze strony Pogby, który zdecydowanie nie mógł się odnaleźć w pierwszych fragmentach meczu. Na dodatek, schodząc z boiska, już w 77 minucie, nie mógł się pochwalić nadzwyczajnymi liczbami. A jeśli weźmie się pod uwagę oczekiwania wobec jego osoby i poświęcone mu okładki, to trudno użyć innego słowa niż rozczarowanie.


Wracając do Payeta, szczególnie mogła imponować jego współpraca z Olivierem Giroudem, która co prawda dopiero za czwartym razem, ale pozwoliła gospodarzom wyjść na prowadzenie.


Jeżeli ktoś spodziewał się, że to trafienie znacznie ułatwi Trójkolorowym kontrolę meczu, to błyskawicznie został wyprowadzony z błędu. Rumuni dalej starali się utrzymywać swój styl gry, czym przyprawiali wszystkich w spore zakłopotanie. Ale zapewne nie spodziewali się, że tak szybko dostaną szansę, aby wyrównać. Inna sprawa, że kompletnie nieodpowiedzialnie zachował się Evra, który sfaulował przeciwnika w dość błahej sytuacji. Jedenastkę pewnie wykonała legenda wielu edycji Football Managera, Bogdan Stancu i Stade de France zamarło.


Didier Deschamps starał się reagować, wprowadzając na plac gry Martiala i tym samym zmieniając system gry swojego zespołu, ale to nie przynosiło należytych efektów. Zwłaszcza, że Rumuni nie zamierzali wypuszczać okazji, która dość niespodziewanie trafiła do ich rąk. Jeżeli planem minimum było nawiązanie równorzędnej walki z jednym z faworytów tej edycji Mistrzostw Europy, to nie ma cienia wątpliwości, że swoje zadanie podopieczni Iordănescu wypełniali z nawiązką. A jeden punkt byłby dla nich zasłużoną nagrodą.

Byłby, bo po raz kolejny swoje ponadprzeciętne umiejętności zaprezentował Payet. To niewiarygodnej urody trafienie, które z pewnością będzie poważnym kandydatem do miana najpiękniejszej bramki całego turnieju, to bez wątpienia ukoronowanie jego znakomitego występu i całego minionego sezonu. Zawiódł Pogba, rozczarował Griezmann, zdecydowanie zbyt mało dał drużynie Giroud, a bohaterem został ten, na którego liczyli przede wszystkim ci regularine oglądający występy Młotów w zakończonej niedawno kampanii Premier League.




Francuzi przez wiele fragmentów zawodzili. Widać było, że nie do końca są w stanie poradzić sobie z presją oczekiwań. Ale w takich momentach pojawiają się niespodziewani bohaterowie – tacy jak dzisiaj Payet. Gospodarze będą świętować, ale nie mogą zapominać, że to dopiero początek drogi, a pierwszy, niezwykle ostry zakręt wyraźnie pokazał, że do mety jeszcze bardzo daleko.


 Francja 2:1 Rumunia 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *