ucl

We wtorek, po 107 dniach przerwy, powracają najbardziej elitarne rozgrywki w Europie. Liga Mistrzów to ogromne pieniądze, znakomita okazja do promocji, ale także miejsce, gdzie rywalizują najlepsi piłkarze na Starym Kontynencie. Od trzech lat puchar za zwycięstwo w Champions League wznoszą hiszpańskie ekipy, ale nie oznacza to, że monopol klubów z Półwyspu Iberyjskiego nie zostanie przerwany. Oto nasz subiektywny ranking 32 drużyn, których marzeniem będzie występ 3 czerwca na Millennium Stadium w Cardiff.


6

FC Barcelona 

Real Madryt 

Bayern Monachium 

W rozpoczynającej się 25. edycji Ligi Mistrzów tradycyjnie już głównych faworytów należy upatrywać w dwóch hiszpańskich potęgach i bawarskim hegemonie. W teorii największe szanse na zwycięstwo w prestiżowych rozgrywkach należałoby przyznać Barcelonie. Katalończycy to bodaj najlepiej zbilansowana drużyna w Europie, z niesamowitym triem M-S-N, dodatkowo wzmocniona młodymi, perspektywicznymi zawodnikami.


Przyjście Umititiego, Digne’a, Alcacera, Denisa Suáreza czy wreszcie André Gomesa daje Luisowi Enrique nieprawdopodobne wręcz pole manewru. Jedynym minusem, jaki można postawić przy Dumie Katalonii jest obsada bramki. Odejście Claudio Bravo powoduje, że numerem jeden będzie znakomity, ale nie będący gwarancją bezbłędności Marc-André ter Stegen. W miejsce Chilijczyka na Camp Nou trafił Holender Jasper Cillessen, który nie jest przecież golkiperem z najwyższej półki. “Lucho” ma jednak wszystkie atuty po swojej stronie.

Mimo dość trudnej grupy, Katalończycy w starciach z Gladbach czy Celtikiem powinni się solidnie rozgrzać, a w meczach z Manchesterem City powalczyć o pierwsze miejsce w grupie. Obecna sytuacja kadrowa każe stawiać Barçę minimum w półfinale, a wynik osiągnięty przed rokiem (1/4 finału – przyp. red.) trzeba będzie traktować jako porażkę.

Takiego problemu nie ma Carlo Ancelotti. W zasadzie ciężko doszukiwać się w prowadzonym przez Włocha Bayernie Monachium jakichkolwiek mankamentów czy niedostatków. 57-letni menedżer ma znakomite wejście do klubu z Allianz Arena, Robert Lewandowski strzela jak na zawołanie, a ruchy transferowe Bawarczyków wyglądają wręcz imponująco.



Zakontraktowanie Matsa Hummelsa sprawia, że były szkoleniowiec Realu czy Milanu ma do dyspozycji prawdopodobnie najlepszą defensywę w Europie. W Bundeslidze Gwiazda Południa wygrała pierwsze dwa spotkania, podczas gdy Borussia Dortmund i Bayer Leverkusen, które miały “deptać po piętach” mistrzom Niemiec, już zaliczyły po jednym potknięciu. W drużynie z Bawarii panuje zatem znakomita atmosfera.


Odejście Pepa Guardioli sprawiło, że piłkarze odetchnęli pełną piersią i wreszcie są gotowi do spełnienia gigantycznych oczekiwań. Według nas to właśnie Bayern jest w tym sezonie głównym kandydatem do wygrania Ligi Mistrzów.


Zresztą nie jest to jedynie nasza odosobniona opinia. Podobnie uważa dziennikarz portalu Weszło.com Marcin Borzęcki, który specjalnie dla Naszego Futbolu wypowiedział się o szansach Bawarczyków w tegorocznej edycji elitarnych rozgrywek:

“Dla mnie Bayern Monachium jest faworytem tej edycji. Oczywiście, ciężko jest jednoznacznie ocenić, kto sięgnie po trofeum, bo jest kilka drużyn na tym najwyższym, nieosiągalnym dla reszty poziomie i zadecydują słynne detale, ale tak po prostu podpowiada mi intuicja. Na Allianz Arena kapitalnie dobierają trenerów na zasadzie przeciwności – Heynckesa zastąpił Guardiola, Hiszpana teraz Ancelotti. U Włocha drużyna zdecydowanie odżyła. Piłkarze przychodzą do klubu w dobrych humorach, czują zaufanie trenera i generalnie z ich wypowiedzi można wysnuć jasny wniosek – w końcu poczuli luz. Jeśli w trakcie sezonu styl prowadzenia drużyny przez “Carletto” wymiesza się sprawnie z tym, co pozostawił po sobie Guardiola, to w efekcie otrzymamy mieszankę wybuchową – drużynę, która gdy będzie trzeba, przytrzyma piłką i “zaklepie” rywala na śmierć, ale równie dobrze może wyskoczyć z dwoma błyskawicznymi kontratakami i będzie po zawodach. Kompletny zespół z szeroką, wyrównaną kadrą. Mój numer jeden w tym sezonie”

Zanim jednak Bayern znajdzie się w finale, musi przełamać swoiste fatum półfinału, którego od trzech lat nie potrafi rozstrzygnąć na swoją korzyść.

Stawkę wielkiej trójki uzupełnia obrońca tytułu z Madrytu. Zinédine Zidane tchnął nowe życie w zespół ze stolicy, czego efektem znakomita druga część ubiegłego sezonu, zwieńczona ostatecznie jedenastym Pucharem Europy. Na Santiago Bernabéu postawiono wreszcie na stabilizację i poza Álvaro Moratą, który notabene powraca do Realu, nie zakontraktowano żadnego nowego zawodnika! Co istotne, stan posiadania od maja także nie uległ zmianie – poza rezerwowym Jesé nikt nie opuścił ekipy Królewskich. Drużyna znakomicie wystartowała w lidze, a biorąc pod uwagę, że stopniowo do formy powracać będą Ronaldo i Benzema, siła Madrytczyków powinna rosnąć. Faza grupowa będzie jak zwykle dla Realu jedynie preludium do meczów w fazie pucharowej, choć dwumecz z Borussią Dortmund powinien być pasjonujący. Zespół Los Blancos konsoliduje przede wszystkim osoba Zidane’a. Mimo tego, że James i Isco są rezerwowymi, nie uskarżają się na swoją pozycję w klubie i cierpliwie czekają na szansę. Francuz to mini wersja Ancelottiego – podobnie jak Włoch emanuje spokojem, jest wyważony i ma ogromny autorytet wśród zawodników.


To właśnie te cechy “Zizou” mogą się okazać kluczowe w obronie tytułu najlepszej drużyny na Starym Kontynencie, co w erze Ligi Mistrzów nie udało się jeszcze nikomu. Tej sztuki mają dokonać właśnie Królewscy, o czym na łamach Corriere Dello Sport mówił były szkoleniowiec Realu – Fabio Capello:

“W Hiszpanii i Europie Real Madryt jest faworytem do ostatecznego triumfu z uwagi na swoją historię, tradycję oraz jakość obecnych piłkarzy. Zidane miał czas do nauki. Był asystentem Ancelottiego i dowodził drugą drużyną „Królewskich”. Kiedy już przejął stery w pierwszym zespole, doskonale wiedział, jak powinien postępować. Od samego początku zdawał sobie sprawę, że Real to nie tylko drużyna nastawiona na show. Jego wiedza o klubie przyczyniła się do stworzenia zespołu kompletnego”

5

Atlético Madryt 

Manchester City 

Juventus FC 

Paris Saint-Germain 

Borussia Dortmund 

Jeżeli ktokolwiek miałby zagrozić “wielkiej trójce”, to kandydatów należy upatrywać w powyższych pięciu drużynach. Przede wszystkim można się spodziewać, że szyki najlepszym będzie się starało pokrzyżować ponownie Atlético. Choć z drugiej strony ciężko mówić o niespodziance, skoro drużyna Los Colchoneros w ciągu trzech lat dwa razy grała w finale Champions League. Niemniej jednak, Diego Simeone podczas letniej przerwy nie próżnował. Znakomite finały EURO nie sprawiły, że klub opuścił Antoine Griezmann, co samo w sobie jest dużym sukcesem Rojiblancos. Dodatkowo sprowadzenie Kevina Gameiro z Sevilli i Nicolása Gaitána z Benfiki sprawia, że siła ofensywna Atlétich jest jeszcze bardziej imponująca. Biorąc pod uwagę, że na Vicente Calderón trafił także jeden z najlepszych bocznych obrońców Serie A Šime Vrsaljko, kadra, jaką dysponuje “Cholo” stała się bardzo szeroka. Podobnie zresztą jak Borussii Dortmund. Przed sezonem Thomas Tuchel przeznaczył na nowych zawodników ponad 100 mln € i nie wydają się to być pieniądze wyrzucone w błoto. O ile Juventus, Manchester City czy PSG będą faworytami do wygrania swoich lig, o tyle Atlético w Primera División i BVB w Bundeslidze są stawiane w drugim szeregu. O Dortmundczykach mówi się, że utrata czołowych zawodników nie musi być dla nich problemem, ale z drugiej strony trudno wyrokować, aby to właśnie ekipa z Zagłębia Ruhry była rewelacją sezonu. Konkurencja na Starym Kontynencie jest olbrzymia, ale Borussię stać na awans do ćwierćfinału, o czym wspomina Borzęcki:

“Po wyjściu z grupy, co uważam za naturalny obowiązek, oczekiwania wobec Borussii Dortmund będą pewnie stale rosnąć. Po pierwszym meczu ligowym niektórzy odpalili już z zadowolenia fajerwerki twierdząc, że zespół przez rewolucję w składzie przeszedł suchą stopą, a jednak wyjazd do Lipska pokazał, że ta drużyna wciąż się uczy. Uczy się trenera, uczy się jego taktyki, płynności w zmianie ustawienia, reagowania na wydarzenia boiskowe i tak dalej. Projekt “Borussii Tuchela” jest dopiero we wstępnej fazie, ale mam wrażenie, że to na tyle zdolny trener, iż po kilku miesiącach będzie już bardzo dobrze znał swoich nowych zawodników. Poza tym to wytrawny strateg i nawet jeśli na wiosnę przyjdzie mu się mierzyć z topowymi drużynami, to porażka BVB wcale nie będzie taka oczywista. Nie zawieszałbym Dortmundczykom poprzeczki nie wiadomo jak wysoko, ale ćwierćfinał powinien być w ich zasięgu”

Wszyscy zastanawiają się, jak pod wodzą Pepa Guardioli The Citizens zaprezentują się na arenie międzynarodowej. Ruchy transferowe w Manchesterze były tego lata doprawdy imponujące, ale może się okazać, że to właśnie Katalończyk będzie niczym mityczna “nić Ariadny”, która wskaże Obywatelom właściwą drogę rozwoju w Europie.


W poprzednim sezonie City doszło co prawda aż do najlepszej czwórki na Starym Kontynencie, ale ewidentnie zabrakło wówczas lidera w postaci charyzmatycznego szkoleniowca – kimś takim z pewnością nie był Manuel Pellegrini.


Najmniejsze szanse na trofeum z powyższej grupy goniącej “TOP 3” ma Paris Saint-Germain. Paryżanie co prawda poczynili ciekawe wzmocnienia (Krychowiak, Meunier, Ben Arfa), ale nadal odczuwalna jest utrata Zlatana Ibrahimovicia. Szwed może się okazać nie do zastąpienia, a jeśli nawet trener Emery zdoła poukładać na nowo paryskie domino, może być już za późno. Przynajmniej na razie mistrzowie Francji nie nauczyli się jeszcze życia po Zlatanie.

Wydaje się zatem, że to Atlético może w największym stopniu pokrzyżować plany rywalom z ligi czy Bayernowi. Borussia Dortmund i Manchester City to dwie niewiadome, podobnie jak PSG, które równie dobrze mogą pożegnać się z rozgrywkami na etapie 1/8 finału, jak i w koncertowy sposób awansować przynajmniej do półfinału. W przypadku Juventusu nie sposób wyrokować, jak będzie wyglądała gra mistrza Włoch na europejskich salonach. Serie A od lat nie jest bowiem żadną weryfikacją dla Bianconerich i Massimiliano Allegri będzie oceniany głównie przez pryzmat wyników w Lidze Mistrzów. Wielka presja spada zwłaszcza na kupionego za niebotyczne pieniądze Gonzalo Higuaina.


Poprzednie rozgrywki to porażka Juve w 1/8 finału po dogrywce z Bayernem, choć Stara Dama do 73. minuty prowadziła w Monachium 2:0. Z kolei dwa lata temu udało się nawet ekipie ze stolicy Piemontu osiągnąć wymarzony finał. Teraz taki wynik należałoby jednak rozpatrywać w kontekście niespodzianki.


4

Arsenal FC 

FC Porto 

SL Benfica 

Piętro niżej stawiamy trzy drużyny, ale chyba tylko Arsenal ma potencjał, by powalczyć o półfinał. Kanonierzy, gdy mają swój dzień, potrafią stawić opór praktycznie każdej drużynie na świecie. Problem w tym, że od sześciu lat szczytem możliwości Londyńczyków jest 1/8 finału. Fani z The Emirates chcą, by ich ulubieńcy w końcu przełamali fatum pierwszego dwumeczu w fazie pucharowej i awansowali przynajmniej do najlepszej ósemki Europy. Niestety, podopieczni Wengera znowu trafili w grupie zespół, który powinien ją wygrać – Paris Saint-Germain. Aktualni wicemistrzowie Anglii nie mają najlepszych wspomnień z ostatnich lat, gdy regularnie zajmowali drugie miejsce w rozgrywkach grupowych. Barcelona i Bayern to ostatnie zmory Arsenalu, który wydał grube miliony na transfery, ale tak naprawdę nie pozyskał wielkich gwiazd. Blisko 90 mln € przeznaczone na Xhakę i Mustafiego bardziej wywołuje atak śmiechu, aniżeli szacunek i powinszowanie. W ostatnim dniu okienka do północnego Londynu trafił wreszcie napastnik, ale Lucas Pérez nie był szczytem marzeń kibiców The Gunners. Francuski trener jak mantrę powtarza stwierdzenie, że ma kadrę gotową do walki o wielkie cele, ale mało kto mu w to wierzy. Szczególnie powinna martwić Wengera gra w obronie, która wciąż popełnia zbyt wiele błędów. Jeżeli ten aspekt nie ulegnie poprawie, 1/4 finału ponownie może się okazać “piłkarskimi Himalajami” dla alzackiego menedżera, który być może rozpoczął swój ostatni sezon na Emirates Stadium.


Ktoś może spytać, dlaczego tuż za Arsenalem stawiamy dwa kluby portugalskie, ale nie jest to bynajmniej “sabotażowy wybór”. Zarówno Porto, jak i Benfica od lat udowadniają, że należy je zaliczać do szerokiej europejskiej czołówki. Mocno rozbudzone apetyty mają szczególnie kibice Orłów z Lizbony, którzy w ubiegłym sezonie nie sprostali jedynie Bayernowi, a i tak dość długo potrafili przeciwstawić się bawarskiemu gigantowi. Latem stołeczny klub został jednak osłabiony. Już w kwietniu wiadomo było, że na Allianz Arena powędruje Renato Sanches, a w lipcu Benfica otrzymała kolejny cios, kiedy Atlético Madryt zapłaciło 25 mln € za Nicolása Gaitána, który był absolutnie kluczową postacią drużyny prowadzonej przez 46-letniego Rui Vitóríę. Lizbończycy niemal rokrocznie wypuszczają ze swojej akademii perełki, za które otrzymują grube miliony, pożytkowane z kolei na pozyskiwanie innych utalentowanych futbolistów i w ten sposób koło się zatacza. Filozofia Benfiki imponuje, a dobre rezultaty osiągane w Europie powodują, że politykę zespołu z Estádio da Luz stara się kopiować coraz więcej klubów. Mistrzowie Portugalii mogą ponownie myśleć o tym, żeby zawitać do najlepszej ósemki na Starym Kontynencie.

Podobnie rzecz ma się z FC Porto. Smoki nie trafili do przesadnie wymagającej grupy, więc awans do 1/8 finału jest absolutnym obowiązkiem ekipy dowodzonej przez Nuno Espirito Santo. Portugalczyk dopiero od czerwca prowadzi drużynę z Estadio do Dragão, ale zdążył już w eliminacjach do Ligi Mistrzów rozprawić się z Romą. Może personalnie piłkarze Smoków nie wyglądają aż tak imponująco jak rywale ze stolicy, ale także mogą celować w awans do ćwierćfinału. Niewykluczone zatem, że kraj świeżo upieczonych mistrzów Europy będzie się cieszył aż z dwóch przedstawicieli w 1/4 finału Champions League.

3

Bayer 04 Leverkusen 

Tottenham Hotspur 

AS Monaco asm

SSC Napoli 

Leicester City 

Sevilla FC 

Borussia Mönchengladbach 

Za Arsenalem i klubami portugalskimi usytuowaliśmy największą grupę drużyn. Najbardziej rzuca się w oczy to, że wśród tych siedmiu zespołów mamy aż trzy ekipy, które będą rywalizować w bodaj najbardziej wyrównanej grupie E (piętro niżej umieszczamy CSKA Moskwa – dod. red). Naszym zdaniem najdalej z tego grona może zajść Bayer Leverkusen. Aptekarze mają za sobą udane rozgrywki 2015/16 i jak sami przyznają, chcą wreszcie z dobrej strony zaprezentować się na arenie międzynarodowej. Przed rokiem Leverkusen przepadło na etapie fazy grupowej, tym razem powinno być lepiej. Powinno, ale… nie musi, bowiem Tottenham i Monaco to zespoły o bardzo zbliżonym potencjale do drużyny Rogera Schmidta. Koguty po pięciu latach wracają do elity, ale mecze w Champions League nie zawitają na White Hart Lane. Podopieczni Mauricio Pochettino swoje spotkania w roli gospodarza będą bowiem rozgrywali na Wembley, gdyż ich obiekt w północnym Londynie będzie przechodził remont.


Argentyński opiekun Spurs ma przed sobą pierwszy poważny test. Tottenham musi ugruntować swoją pozycję w ścisłej czołówce Premier League, a ewentualny brak awansu z grupy Ligi Mistrzów traktowany będzie jako niepowodzenie.

Bardzo niewygodnym przeciwnikiem będzie także Monaco. Futbol w Księstwie coraz bardziej zyskuje na popularności, choć do Formuły 1 jeszcze mu daleko. O zmianę tej tendencji postarają się piłkarze Leonardo Jardima, którzy start w Ligue 1 mają więcej niż dobry. Wzmocniona obrona (Glik, Sidibe, Mendy) może się okazać kluczem do wyjścia z grupy. 42-letni Portugalczyk jest zresztą znany z tego, że jego kluby tracą mało goli, a sam wyznaje filozofię “przede wszystkim nie stracić”. Nie oznacza to oczywiście, że gra Monaco będzie pozbawiona ciekawych, kombinacyjnych akcji ofensywnych. Wiele na Stade Louis II obiecują sobie po Radamelu Falcao, który wraca do Francji i zamierza odbudować swoją dyspozycję. Les Rouges et Blancs, mimo stawiania na młodzież, mają stosunkowo doświadczoną kadrę i w przypadku awansu niewykluczony jest scenariusz sprzed dwóch lat (1/4 finału i odpadnięcie z Juventusem -przyp. red).

Mistrzowie Anglii debiutują w Lidze Mistrzów i nie wiadomo, jak się w niej zaprezentują. Los był jednak dla Leicester niezwykle łaskawy – Lisy trafiły do grupy z Porto, Brugią oraz Kopenhagą. Sztuką będzie brak awansu do fazy pucharowej, ale już 1/8 finału może okazać się przeszkodą nie do przejścia. W grze zespołu Claudio Ranieriego wyraźnie widać wyrwę powstałą po stracie N’Golo Kanté sprzedanego do Chelsea.


Klub Bartosza Kapustki i Marcina Wasilewskiego będzie musiał po raz pierwszy pogodzić grę aż na czterech frontach, a kadra Leicester wcale nie jest tak szeroka, jak się wydaje. Mimo że Lisy przystąpią do Champions League bez większej presji, awans z grupy musi być dla nich obowiązkiem.

Podobnie zresztą jak dla Napoli. Azurri także uniknęli największych potęg i o pierwsze miejsce w grupie powinni powalczyć z inną portugalską ekipą – Benficą. Maurizio Sarri w poprzednim sezonie poprawił wynik z kampanii 2014/15 (od 5. miejsca w lidze do wicemistrzostwa kraju – przyp. red), dzięki czemu Neapolitańczycy znów zagoszczą w europejskiej elicie. Będzie to także okazja dla Piotra Zielińskiego i Arkadiusza Milika, by z dobrej strony zaprezentować się w najbardziej prestiżowych rozgrywkach klubowych na Starym Kontynencie. Odejście Higuaina, przynajmniej na razie, nie jest na Stadio San Paolo tak bardzo odczuwalne, w czym zasługa szerokiej kadry. Włoski szkoleniowiec Napoli może wybierać niemal na każdej pozycji między dwoma zawodnikami, a pierwsza linia z Milikiem, Mertensem i Insigne wygląda fenomenalnie. Jeżeli dodamy do tego charyzmatycznego Marka Hamšika, dojdziemy do wniosku, że Partenopei są głównym kandydatem do wyjścia z grupy B. Czy będą jednak w stanie namieszać w fazie pucharowej? Dziennikarz Naszego Futbolu Jakub Droździoł, zajmujący się na co dzień ligą włoską, ma co do tego spore wątpliwości:

“Oczekiwania wobec Napoli są na Półwyspie Apenińskim zdecydowanie mniejsze aniżeli w stosunku do Juventusu. Azzurri nie wzmocnili się mimo wszystko na tyle, aby zrobić z LM niespodziankę. Na niekorzyść Neapolitańczyków sprzyja też fakt, że odszedł najlepszy strzelec, a więc Higuain, a szkoleniowiec Maurio Sarri nigdy w swojej karierze nie prowadził zespołu w rozgrywkach Champions League. Myślę, że awans Napoli do ćwierćfinału będzie wielkim sukcesem, ale aby do tego doszło, potrzeba sporej dozy szczęścia”

Na końcu trzeciej grupy umieszczamy Sevillę i Borussię Mönchengladbach. Nie oznacza to jednak, że oba kluby prezentują znacznie gorszą jakość piłkarską od wyżej wymienionych ekip. Pech Źrebaków drugi rok z rzędu polega na losowaniu. Ponownie jak przed rokiem ekipa André Schuberta zmierzy się z Manchesterem City (choć prowadzonym już przez Guardiolę, który wybitnie nie lubi grać przeciwko BMG – poprzedni sezon: 1 punkt w dwóch meczach z Borussią w Bundeslidze – przyp. red), a miejsce Juventusu tym razem zajmie Barcelona.


Co za tym idzie, szczytem możliwości Gladbach będzie trzecie miejsce w grupie i 1/16 finału Ligi Europy. Utrata na rzecz Arsenalu lidera środka pola Granita Xhaki i przeciętna forma Christopha Kramera u progu nowego sezonu także nie wróżą najlepiej ekipie z Borussia Park.

Sevilla z kolei jest na etapie zmiany swojej tożsamości. Koniec złotej ery Unaia Emery’ego to zarazem początek panowania Jorge Sampaolego. Co prawda w Andaluzji nieśmiało przebąkuje się nawet o dotarciu do ćwierćfinału, ale póki co jest to wizja dość futurystyczna. Los Nervionenses prezentują ofensywny, momentami beztroski futbol i właśnie pucharowego wyrachowania może zabraknąć piłkarzom z Estadio Ramón Sánchez Pizjuán. Argentyński menedżer prowadzący przed laty kadrę narodową Chile to charyzmatyczny szkoleniowiec, ale potrzebuje czasu, aby wdrożyć swoją koncepcję futbolu. Utrata kluczowych piłkarzy (Krychowiak, Banega, Gameiro, Coke) sama w sobie nie jest problemem. Klub z Andaluzji sprowadził bowiem ciekawych zastępców (Vazquéz, Correa, Ben Yedder, Kiyotake, Nasri czy Kranevitter), ale zanim piłkarze w pełni zrozumieją, o co chodzi Sampaolemu, sporo wody upłynie w Gwadalkiwirze. Faworytem grupy H jest Juventus, a Sevilla powinna powalczyć o drugie miejsce z Olympique’m Lyon. Francuzi na papierze wydają się być ekipą słabszą, ale z drugiej strony – lepiej poukładaną taktycznie. Niewykluczone zatem, że do trzech pucharów Ligi Europy w tym sezonie dołączy kolejny – po odpadnięciu z Ligi Mistrzów i uplasowaniu się na trzeciej lokacie.

2

Olympique Lyon 

CSKA Moskwa 

PSV Eindhoven 

Dynamo Kijów 

Sporting CP 

Celtic Glasgow 

W przedostatnim peletonie drużyn zestawiliśmy ekipy, które znajdują się w różnych sytuacjach. Według nas – za wyjątkiem Sportingu, Celticu i PSV – pozostałe trzy zespoły mają większe lub mniejsze szanse na wyjście z grupy. Olympique Lyon to najmocniejsza ekipa spośród tych, którym raczej “nie grozi” ćwierćfinał. Prowadzeni przez Bruno Génésio wicemistrzowie Francji są ciekawą drużyną, ale mającą jeden poważny problem – nazywa się on… Alexandre Lacazette. Zresztą na razie nie jest on bolączką OL, a wręcz zbawieniem – w końcu wychowanek klubu seryjnie trafia do siatki u progu nowego sezonu.


Paradoksalnie jednak uzależnienie od dyspozycji 25-letniego snajpera to olbrzymi kłopot. Maxwel Cornet nie gwarantuje takiej jakości jak urodzony w Lyonie Lacazette. W ostatnim czasie kilka kosztownych błędów popełniła defensywa, która jednak personalnie (Yanga-Mbiwa, N’Koulou, Jallet, Morel, Rafael, Rybus) wygląda bardzo solidnie. W pomocy prym wiedzie doświadczony Maxime Gonalons, a znakomicie spisują się skrzydłowi – Fekir i Valbuena. Wydaje się, że odejście z klubu Samuela Umtitiego, który zasilił Barcelonę, wcale nie musi wpłynąć negatywnie na dyspozycję Les Gones na przestrzeni całych rozgrywek. Z drugiej strony, w poprzednim sezonie Lyon mając słabszych rywali w grupie dał się wyprzedzić Zenitowi, Gentowi i Valencii. Naszym zdaniem Francuzi i w tym sezonie nie zaznają smaku fazy pucharowej LM, ale z pozostawieniem w pokonanym polu Dinama Zagrzeb nie powinni mieć problemu. Gdyby i to się ekipie z południa kraju nie udało, należałoby bić na alarm u prezesa Jeana-Michela Aulasa.

W podobnej sytuacji do Lyonu są dwa kluby ze wschodniej części kontynentu. Zarówno moskiewskie CSKA, jak i kijowskie Dynamo nie są europejskimi potentatami, ale nie zamierzają być także chłopcami do bicia. Większe szanse na awans z grupy, ze względu na piłkarską klasę prezentowaną przez podopiecznych Leonida Słuckiego, dajemy Rosjanom. CSKA jest zaprawione w bojach na międzynarodowej arenie i rywalizacja w Champions League nie jest dla nich pierwszyzną. Ponadto dalekie wyloty do zimnej Moskwy nigdy nie służyły rywalom, którzy mieli tam problemy ze zdobywaniem punktów. Grupa jest wyrównana, podobnie jak kadra Armiejców. Jedyną ich bolączką może się okazać brak skutecznego napastnika. Odejście Ahmeda Musy nie zmotywowało szefów stołecznego klubu do pozyskania następcy Nigeryjczyka. Kluczem do awansu w grupie E powinna być jednak szczelna defensywa, ale naszym zdaniem to nie wystarczy do zajęcia przez Czerwono-Niebieskich któregoś z premiowanych miejsc. Z całej czwórki (Leverkusen, Tottenham, Monaco, CSKA) Rosjanie dysponują najsłabszą ofensywą i z tego powodu stawiamy ich niżej od rywali z Niemiec, Anglii i Francji.


Szanse Ukraińców na awans są nieco większe. Benfica wydaje się być poza zasięgiem Dynama, ale Napoli to ekipa, z którą zespół Serhija Rebrova może powalczyć. W Kijowie wszyscy mają w pamięci poprzedni sezon i awans z grupy kosztem FC Porto. Największe nadzieje za naszą wschodnią granicą pokładają niezmiennie w Andriju Jarmolence, ale sam skrzydłowy raczej nie wystarczy na zawojowanie Ligi Mistrzów. Dodatkowo klub stracił lidera defensywy – Aleksandara Dragovicia. Austriak trafił do Leverkusen za 18 mln €, co spowodowało, że partnerem Yevhena Khacheridiego na środku obrony został niepewny Chorwat Domagoj Vida. Dyspozycję reprezentacyjnego obrońcy obnażyły chociażby ostatnie finały EURO we Francji. Realnym celem drużyny ze Stadionu Olimpijskiego powinien być awans do Ligi Europy poprzez zajęcie trzeciego miejsca w grupie. Ukraińcy mają wprawdzie doświadczenie z Champions League, ale na silnych Portugalczyków i Włochów to nie wystarczy. Ewentualny awans do 1/8 finału mimo wszystko odbierzemy jako sporego kalibru niespodziankę.

O sensacji raczej nie będzie mowy w grupach C, D i F. Celtic Glasgow, PSV Eindhoven i Sporting CP wylosowały najgorzej jak mogły i szczególnie w przypadku Szkotów o awansie możemy mówić jako o mission impossible. Dowodzeni przez próbującego odbudować reputację Brendana Rodgersa Celtowie już w eliminacjach mieli niemałe problemy. Porażkę z mistrzem Gibraltaru udało się zatuszować w rewanżu, a niewiele zabrakło, aby izraelski Hapoel Beer Szewa wyeliminował mistrzów Szkocji na ostatnim etapie kwalifikacji. Ofensywny futbol proponowany przez 43-letniego Irlandczyka przynosi efekty, gdyż Celtic strzela mnóstwo goli, ale defensywa nie ustrzega się poważnych błędów. The Hoops pozbawieni są gwiazd, a najważniejszą postacią w klubie jest nadal 31-letni kapitan Scott Brown. Triumfator Pucharu Europy z 1967 roku może powalczyć z Borussią Mönchengladbach, ale nie należy mu wróżyć sukcesów. Wszystko wskazuje na to, że zawodnicy z Celtic Park już jesienią zakończą swoją przygodę z pucharami.


Podobnie zresztą wygląda sytuacja PSV Eindhoven, choć w przypadku Holendrów można chyba mówić o jakiejś nadziei. Wszyscy bowiem pamiętają, jak heroiczne boje z Atlético potrafiła toczyć drużyna Philippa Cocu. 46-latek w ostatnich dwóch latach doprowadził Rood-witten do dwóch tytułów mistrza kraju, ale szczególnie ten poprzedni PSV zawdzięcza niefrasobliwości rywali z Amsterdamu. Były defensywny pomocnik Oranje dowodzi grupą ciekawych, młodych piłkarzy, których stać na to, by sprawić niespodziankę i urwać punkty faworytom. Klasy rywali nie można jednak nie docenić. W poprzednim sezonie na stadionie Philipsa także gościły wielkie firmy – Wolfsburg, Manchester United, CSKA Moskwa – a mimo to Holendrzy cieszyli się z awansu do 1/8 finału. Optymizmem fanów Boeren może również napawać fakt, że oprócz Jeffreya Brumy zespołu z Brabancji Północnej nie opuścił żaden z kluczowych zawodników. Mimo zakusów na Hectora Moreno, Luciano Narsingha czy Jetro Willemsa, cała trójka została w Eindhoven i najprawdopodobniej pomoże zespołowi w zajęciu trzeciej lokaty w grupie D.

Poza Porto i Benficą, portugalski futbol ma w tym sezonie jeszcze jednego reprezentanta. Wicemistrzowie kraju, czyli Sporting Clube de Portugal, trafili jednak do niezwykle wymagającej grupy z Realem Madryt i Borussią Dortmund. Stawkę zespołów w grupie F dopełnia Legia Warszawa i w teorii karty w tej rywalizacji są rozdane. Portugalczycy ostatnie dwa sezony mogą zaliczyć do udanych (dwa razy 1/16 finału Ligi Europy – przyp. red), ale latem Lwy zostały dość znacząco osłabione. Odejście João Mário i Islama Slimaniego to potężna wyrwa, której transfer Basa Dosta może nie zasypać. W Lizbonie daleko jednak od bicia na alarm. Klub ma swoją strategię, której od lat się trzyma. Sporting opiera się na reprezentantach Portugalii, którzy w lipcu sięgnęli po Mistrzostwo Europy na francuskich boiskach (Rui Patrício, William Carvalho, kapitan Adrien Silva), a zespołem zarządza doświadczony, 62-letni Jorge Jesus, który poprzednio współtworzył za miedzą potęgę Benfiki. Ekipa z Estádio José Alvalade jest znakomicie poukładana w defensywie, traci mało goli, a do tego solidnie wygląda w środku pola. To właśnie owa solidność najlepiej charakteryzuje Zielono-Białych i powinna wystarczyć na zajęcie trzeciego miejsca za plecami gigantów, a przed Legią. Wszystko powyżej będzie dużym bonusem.

1

Beşiktaş JK 

FK Rostów 

FC Kopenhaga 

Club Brugge cb

Dinamo Zagrzeb 

Legia Warszawa 

Ludogorets Razgrad 

W ostatniej części prezentujemy zespoły, które najpewniej furory w Lidze Mistrzów nie zrobią, co nie znaczy, że będą jedynie tłem dla pozostałych drużyn. Naszym zdaniem żadna z tych ekip nie awansuje do fazy pucharowej, ale dwie z nich wyglądają nad wyraz ciekawie i stać je na walkę o trzecią lokatę w grupie – to turecki Beşiktaş i rosyjski FK Rostów. Mistrzowie Süper Lig zamierzają na stałe zagościć w Lidze Mistrzów. Czarne Orły ze Stambułu prowadzi Şenol Güneş, którego nazwisko w Turcji oznacza mniej więcej tyle, co Kazimierza Górskiego w naszym kraju. 64-letni szkoleniowiec, który czternaście lat temu doprowadził reprezentację Ay-Yıldızlılar do brązowego medalu na mundialu w Korei i Japonii to obok Fatiha Terima największa legenda futbolu nad Bosforem.


Paradoksalnie, Güneş wydaje się być także największą gwiazdą klubu z nowo wybudowanej Vodafone Areny. Wśród zawodników prym wiedzie natomiast Ricardo Quaresma. Portugalski skrzydłowy, który okazał się być dżokerem w talii Fernando Santosa i ratował portugalską ekipę z opresji w starciu z Chorwacją (zwycięski gol w dogrywce) i Polską (decydujący rzut karny), jest absolutnie kluczową postacią Beşiktaşu. Oprócz 33-letniego skrzydłowego próżno jednak doszukiwać się wielkich gwiazd w zespole mistrza Turcji. To doświadczona drużyna, która dodatkowo została wsparta 32-letnim Szwajcarem Inlerem, mającym problemy z grą na Wyspach oraz pozyskanym z Barcelony lewym obrońcą Adriano, który jednak najlepsze lata gry ma już za sobą. Zapowiedzi są jednak buńczuczne. Turecka duma i mentalność pozwala zawodnikom oraz działaczom Beşiktaşu myśleć tylko o pierwszym miejscu w grupie, ale to nierealny scenariusz. Brakuje przede wszystkim indywidualności, które w trudnych momentach byłyby w stanie pociągnąć zespół Güneşa. Czarne Orły z pewnością będą się bić do ostatniego meczu, ale powinny przegrać nie tylko z Atlético i Benficą, ale także z Dynamem Kijów.

Druga drużyna, której dajemy szanse na trzecią lokatę w grupie i promocję do Ligi Europy jest rosyjski debiutant z Rostowa, który niespodziewanie sięgnął po wicemistrzostwo Rosji, w pokonanym polu pozostawiający chociażby napędzany pieniędzmi Gazpromu Zenit. Z wyjątkiem Ekwadorczyka Christiana Noboi, większość zespołu stanowią piłkarze z kraju. Próbkę możliwości Selmashich mogliśmy zobaczyć chociażby w dwumeczu z Ajaxem Amsterdam. Rosjanie rozbili Holendrów, prezentując wówczas ciekawy, ofensywny futbol. Siłą ekipy z Olimp-2 Stadium jest kolektyw i skoro potrafiła wyeliminować wicemistrza Eredivisie, to równie dobrze może powalczyć z jej triumfatorem. Jesteśmy ciekawi, jak założony w 1930 roku klub poradzi sobie w elitarnych rozgrywkach.

Jeśli chodzi o pozostałą piątkę, nie sposób wróżyć jej jakichkolwiek szans na sukces w Lidze Mstrzów. Brugia i Kopenhaga to zespoły o zbliżonym potencjale, ale ze względu na bardziej kombinacyjną grę i znakomitego Hansa Vanakena więcej spodziewamy się po Belgach, którzy według nas zajmą trzecią lokatę w swojej grupie. Dinamo, Legia i Ludogorets będą starały się sprawić jakąś niespodziankę.


Kibiców nad Wisłą szczególnie zajmować będą mecze z udziałem warszawskiej drużyny, która po dwóch dekadach wraca do europejskiej elity.


I choć będziemy ściskać kciuki za mistrza Polski, nie ma się co oszukiwać – nobilitacją dla Legii będzie każdy punkt, a nawet bramka zdobyta w Champions League. Champions League, która w tym sezonie może być jeszcze ciekawsza niż wcześniej!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *