To już dziś! Startuje nowy sezon Ekstraklasy, a wraz z nim pytania o to, kto zostanie mistrzem Polski, kto zagra w pucharach, a kogo czeka widmo spadku do I ligi. Wyjątkowo udany występ reprezentacji Polski na EURO 2016 jest powodem do wielkiego optymizmu, ale teraz przed gwiazdami francuskich boisk zupełnie nowe wyzwania. Powrót na ligowe boiska dla Michała Pazdana, Bartosza Kapustki czy Nemanji Nikolicia może być jednak wyjątkowo krótki, bowiem zewsząd słychać głosy o zainteresowaniu zagranicznych klubów. O tym, jaka przyszłość czeka ich zespoły, a także kilku innych sprawach związanych z Ekstraklasą porozmawialiśmy z Krzysztofem Marciniakiem, dziennikarzem stacji nc+.
Dlaczego zbliżający się sezon Ekstraklasy będzie wyjątkowy i co szczególnie przyciągnie uwagę kibiców?
Myślę, że powinien zadziałać efekt EURO, bo to była kapitalna promocja polskiego futbolu, a przy okazji też Ekstraklasy. Liga, z której w poprzednich latach sobie żartowano, wprowadziła do fazy pucharowej turnieju we Francji naprawdę wielu przedstawicieli. Było ich nieraz więcej niż z topowych lig europejskich, nie mówiąc już o takich średniakach jak belgijska Jupiler League czy holenderska Eredivisie. To był dowód na to, że Ekstraklasa jest miejscem, gdzie gra sporo porządnych piłkarzy i myślę, że to może w pewien sposób przekuć się na zainteresowanie kibiców. Poza tym zawsze dobry wynik reprezentacji nakręca koniunkturę i tak też będzie w tym przypadku. Ludzie wygłodniali ligowej piłki po EURO 2016 będą chcieli oglądać Ekstraklasę, aby podejrzeć, w jakiej formie są Pazdan czy Kapustka, oczywiście jeśli w naszej lidze zostaną.
Czy tak duża obecność piłkarzy z naszej ligi w fazie pucharowej EURO może oznaczać, że dystans między Ekstraklasą a innymi rozgrywkami w ostatnich latach regularnie się zmniejsza?
Takie rzeczy nie dzieją się z roku na rok. Przede wszystkim trudno nam będzie zakopać różnice finansowe. W tej chwili widzimy, co się dzieje w Premier League, która ze względu na nowy kontrakt telewizyjny odskakuje wszystkim na kontynencie o lata świetlne. Możemy aspirować jedynie do miana siódmej, ósmej czy dziewiątej ligi w Europie pod względem praw telewizyjnych czy marketingu. Pieniądze nie są najważniejsze w piłce, ale też w pewien sposób świadczą o potencjale i zwiększają możliwości zespołów. Dla nas jednak numerem 1 w tej gonitwie muszą być wyniki w europejskich pucharach. Dopóki nie będziemy mieć zespołu w Lidze Mistrzów i przynajmniej jednego grającego w Lidze Europy, to trudno będzie mówić o jakimkolwiek zmniejszaniu dystansu. Jeśli chodzi o nasz współczynnik w rankingu klubowym UEFA, to w tym roku zrobiliśmy bardzo dobry wynik w porównaniu z krajami o podobnych możliwościach (od 16. miejsca w rankingu lepsi byli od nas tylko Norwegowie), natomiast już za moment odejdą nam rezultaty z sezonu 2011/12, gdy mieliśmy dwa zespoły w fazie pucharowej LE. Wtedy zacznie się budowanie od nowa, a już wiemy, że Cracovia specjalnie nam w tej kwestii nie pomogła. Właśnie w tym leży klucz – musimy budować ten ranking zarówno klubowy, jak i narodowy, żeby drużyny były rozstawione w kolejnych rundach eliminacyjnych. Zwłaszcza, że coraz częściej słychać głosy o odwołaniu reformy Platiniego, która niewątpliwie ułatwia mistrzowi Polski dotarcie do fazy grupowej Ligi Mistrzów.
#TurboStart
Pierwsze mecze już jutro, pierwsza Liga+ Extra już w niedzielę, nie możecie tego przegapić! pic.twitter.com/QzGHRU2IGA— LOTTO Ekstraklasa (@_Ekstraklasa_) July 14, 2016
Klubem, na który dosyć mocno liczymy w pucharach jest na pewno Legia Warszawa. Mistrzowie Polski mają jednak do zrealizowania także swoje cele w lidze. Czy według Pana stać ich na obronę tytułu?
Legia przez wielu jest wskazywana jako główny kandydat do wygrania ligi właśnie przez potencjał marketingowy i finansowy, który pozwala kupować piłkarzy za większe pieniądze. Pierwszy przykład z brzegu to choćby Thibault Moulin. Jeśli to prawda, że Francuz kosztował około miliona euro, to myślę, że pięć innych czołowych klubów łącznie wziętych z naszej ligi nie wydało takiej sumy podczas tego okienka. Takie ruchy wskazują na to, że musimy rozpatrywać Legię w roli faworyta. Ostatni sezon pokazał jednak, że nie zawsze na boisku musi być tak różowo. W tym momencie Warszawianie mają kadrę odpowiednią do tego, aby zdobyć mistrzostwo, ale trudno jest cokolwiek przewidzieć, biorąc pod uwagę, że okienko transferowe będzie jeszcze otwarte do końca sierpnia. Wystarczy, że wyjmiemy Nikolicia, Dudę oraz Pazdana i automatycznie nie mówimy już o takim zespole jak dziś. Nawet jeśli przyjmiemy, że zostaną sprowadzeni następcy, bo logicznie rzecz biorąc, trzeba dać im czas na wkomponowanie się do drużyny. Wiele więc zależy od tego, co się wydarzy przy Łazienkowskiej w najbliższych tygodniach, tym bardziej, że najlepszym piłkarzom ofert nie brakuje.
Rzeczą, która jednak na pewno się nie zmieni jest nowy trener Legii – Besnik Hasi. Czy to odpowiednia osoba, aby zastąpić Stanisława Czerczesowa?
Patrząc po tym, jakie ma CV, to trzeba powiedzieć, że pod tym względem idziemy w górę. To jest człowiek, który ze swoim klubem zdobywał mistrzostwo i grał w Lidze Mistrzów, więc ma pewne osiągnięcia. Jego doświadczenie jest na pewno większe niż Berga i myślę, że chyba również Czerczesowa. Natomiast inna sprawa to kwestia mentalności. Rosjanin ze względu na swoją słowiańską duszę miał w Warszawie nieco łatwiej niż Besnik Hasi. Chociaż z drugiej strony, przedstawiciele Bałkanów do tej pory również zazwyczaj dobrze adaptowali się do polskiej kultury. Słyszałem opinie, że Albańczyk to trener bardzo skoncentrowany na taktyce i w tym miejscu leży ten środek ciężkości, a nie, jak u Czerczesowa, w przygotowaniu fizycznym. Na razie widzieliśmy tylko dwa oficjalne mecze, więc trudno z nich wysunąć dalekoidące wnioski. Jestem jednak w tej kwestii optymistą. Uważam, że jeśli sprowadzać do Polski trenerów z zagranicy, niech będą to właśnie szkoleniowcy pokroju Hasiego. Zna go bardzo dobrze Michał Żewłakow, który był głównym pomysłodawcą ściągnięcia go do Warszawy, a wiadomo, że on pracował w swojej karierze z wieloma szkoleniowcami, więc ma spore rozeznanie w tym temacie. Jeżeli Hasi zrobił na nim na tyle dobre wrażenie, że podjął taką decyzję, należy dać Albańczykowi kredyt zaufania. W pierwszym okresie będzie oczywiście głównie rozliczany z wyniku w europejskich pucharach i zobaczymy, jak na tym polu rozwinie się sytuacja.
Decyzja Legii o rozstaniu z trenerem Czerczesowem wywołała jednak lawinę komentarzy. Trzeba przyznać, że nie jest to codzienna sytuacja, gdy odchodzi człowiek, który przed chwilą zdobył z drużyną dublet. Jak Pan odebrał tę decyzję działaczy z Łazienkowskiej?
Pamiętajmy o tym, że w przeszłości choćby Real Madryt potrafił żegnać szkoleniowców, którzy wygrali chwilę wcześniej Ligę Mistrzów czy zdobyli mistrzostwo Hiszpanii, więc takie sytuacje czasem się zdarzają, aczkolwiek należą do rzadkości. Z tego, co dało się usłyszeć w kręgach zbliżonych do klubu, to Czerczesow był człowiekiem na “tu i teraz”. Miał wykonać konkretne zadanie, jakim było odrobienie dziesięciu punktów straty do Piasta i zdobycie mistrzostwa Polski. To się udało, ale podczas kilkumiesięcznej współpracy właściciele klubu stwierdzili, że jeżeli klub ma się cały czas rozwijać, to niekoniecznie pod wodzą Czerczesowa.
Chcąc nie chcąc, Besnik Hasi przejmuje jednak drużynę po kimś, kto zrobił dla tego klubu dosyć sporo. Na pewno nie uniknie więc porównań do Czerczesowa. Czy może to w znaczący sposób zwiększyć ciążącą na nim presję?
W internecie również spotkałem się już z takimi opiniami, że Czerczesow był dobrym trenerem, bo te „lokalne gwiazdki wziął za twarz” i kazał im ciężko trenować, a Hasi to taki miękki szkoleniowiec, który wprowadzi bardziej partnerski sposób prowadzenia drużyny, więc poniesie spektakularną porażkę, tak jak w Superpucharze. Tego typu opinie mnie jednak śmieszą, bo zdecydowanie za wcześnie na wyciąganie takich wniosków. Pamiętajmy o tym, że Legia w ostatnich latach nigdy specjalnie nie angażowała się w mecze o Superpuchar i przegrywała te spotkania. Można dostrzec, że Besnik Hasi ma inny pomysł na Legię, ale czy okaże się on skuteczny, zobaczymy dopiero za kilka miesięcy.
Czy Piasta stać na powtórzenie takiego sezonu jak rok temu?
Myślę, że szanse na to są minimalne. Przede wszystkim zabraknie Kamila Vacka i Martina Nešpora, a w miejsce tego pierwszego sprowadzono Masłowskiego, który jest totalną zagadką. Trudno rokować, jak ten piłkarz będzie się prezentował, ale na pewno nie oczekiwałbym, że stanie się dla Piasta tak ważną postacią, jaką był Vacek. Stracone zostały więc dwa bardzo ważne ogniwa, a na dodatek nie ma też Kornela Osyry. Byłem zdziwiony, że w ten sposób się z nim pożegnano. W zeszłym sezonie zespół Piasta bazował na znakomitym przygotowaniu motorycznym. To była drużyna, która potrafiła zabiegać każdego rywala i miała do perfekcji opanowane stałe fragmenty, ale również dość przewidywalna. Widzieliśmy, że druga część sezonu nie była już tak udana w wykonaniu Piasta, a przeciwnicy lepiej potrafili się przeciwstawić wrzutkom Mraza na Nespora i Barisicia, czy innym wariantom taktycznym. Przede wszystkim myślę jednak, że to przygotowanie motoryczne nie będzie już na tak wysokim poziomie. Kto wie, czy oni nie zostali wyciśnięci jak cytryna i w tym momencie nie będą już w stanie funkcjonować na wysokich obrotach. Wydaje mi się, że Piast nie powtórzy takiego sezonu i chociaż cały czas będzie zespołem solidnym, to jednak na pewno nie bijącym się o pierwszą trójkę.
W takim razie, jakie zespoły mogą najbardziej zagrozić Legii w walce o mistrzostwo? Największe ambicje mają z pewnością w Lechu Poznań, dużo mówi się o aspiracjach Lechii, a pewnie także w Lubinie, po udanym poprzednim sezonie, apetyty wzrosły.
Myślę, że trzy zespoły, które zostały wymienione mają rzeczywiście największe szanse. Lech nie może mieć aż tak słabego sezonu, jak ten poprzedni. Zwłaszcza, że biorąc pod uwagę sam okres pracy Jana Urbana, Kolejorz plasowałby się na trzecim miejscu. Z różnych powodów w Poznaniu został zawalony początek sezonu i to wpłynęło na tak niską lokatę na koniec rozgrywek. Teraz przede wszystkim Lech nie gra w pucharach, więc na starcie będzie miał mniej meczów w nogach niż ich rywale. Nadal jest jednak wiele niewiadomych, jeśli chodzi o kadrę, bo mogą odejść choćby Kádar czy Arajuuri, ale zakładam, że Lech będzie zespołem, który pójdzie w górę w porównaniu do poprzedniego sezonu. W Lechii mają natomiast bezsprzecznie najlepszą, przynajmniej personalnie, drugą linię w Ekstraklasie. Patrząc na jej grę w niektórych momentach rundy wiosennej poprzedniego sezonu, to jest dla mnie na pewno kandydat na czołowe miejsca. Pamiętajmy jednak, że takie prognozy pojawiają się już od kilku lat, choć w tym roku było najspokojniej w Gdańsku od dłuższego czasu. Do klubu przybyło zdecydowanie mniej zawodników, a piłkarzy nie wwożono już na tony. Najważniejszym transferem jest na pewno Rafał Wolski, ale również Bułgar Gamakow ma przyzwoite CV. Jeżeli Lechia znowu nie prześpi początku rozgrywek, a optymizm i wiara w zespół Piotra Nowaka znajdą swoje odzwierciedlenie w wynikach, to jest na pewno zespołem zdolnym do gry o medal. Co do Zagłębia, absolutnie jestem fanem pracy Piotra Stokowca. Jeśli tylko uda mu się zamaskować prawdopodobne odejście Starzyńskiego, co stanowi najtrudniejsze zadanie, to Miedziowi będą tak samo niewygodnym rywalem, jak w poprzednim sezonie. Z zespołów, które rok temu znalazły się nieco niżej w tabeli, a w tym sezonie mogą mocniej namieszać, wskazałbym natomiast Śląsk Wrocław.
Czy Zagłębia nie dosięgnie problem gry w europejskich pucharach? Zwykło się mówić o tym, że dla polskich drużyn często stanowią one “pocałunek śmierci”.
Myślę, że na problem związany z powiedzeniem uknutym przez Michała Probierza należy spojrzeć w inny sposób. Dwa pierwsze spotkania rozegrane przez Zagłębie w pucharach miały miejsce dwa tygodnie przed ligą i w żaden sposób nie wpływały one na zmęczenie zawodników. Można je było potraktować jako solidniejsze sparingi, rozegrane w normalnym tygodniowym rytmie, na długo przed startem Ekstraklasy – każdy klub rozgrywa takie mecze. Dopiero teraz nadszedł okres, w którym oni będą zmuszeni do częstszego grania, ale nawet biorąc pod uwagę przejście Partizana, może się okazać, że w ciągu pięciu tygodni tylko dwa razy zdarzy im się zagrać takie mini-maratony. Naprawdę nie jest to taka dawka, aby pod koniec roku tłumaczyć nią ewentualny kryzys formy, tak jak to robił kiedyś trener Śląska Tadeusz Pawłowski. Ja takiej retoryki po prostu nie kupuję. Uważam, że Piotr Stokowiec takich wymówek szukać nie będzie, bo on sam kiedyś w studiu Ligi+ Extra zadeklarował chęć gry w pucharach, nawet jeśli miałby się w nich sparzyć. Kibicuję im, aby byli w Europie jak najdłużej. Lubinianie mają tę przewagę, że jest to zespół o wyrównanej kadrze. Oczywiście, wyróżniał się Starzyński, ale poza tym to drużyna o małej amplitudzie umiejętności pomiędzy najlepszymi a najgorszymi. Szczerze mówiąc, nie widzę wielkiego uszczerbku, jeśli w jednym meczu zagra Rakowski i Papadopoulos, a w następnym Kubicki oraz Piątek. Tak samo jest w przypadku bramkarzy, a przecież doszedł jeszcze przyzwoity stoper Sebastian Madera. Moglibyśmy tak przechodzić z pozycji na pozycję i dojdziemy do wniosku, że nie ma wielkiego problemu ze składem.
W poprzednim pytaniu jako “cichego faworyta” wskazywał Pan Śląsk Wrocław, a czy nie wypada w tej roli upatrywać Wisły Kraków? Poprzedni sezon, mimo wygrania grupy spadkowej, nie był zbyt udany dla Białej Gwiazdy, a teraz znów są pod Wawelem spore ambicje.
Biorąc pod uwagę poprzednie lata, zespoły, które wygrywały grupę spadkową, zawsze grały później w europejskich pucharach. Tak było w przypadku Śląska Wrocław i Cracovii. Można więc powiedzieć, że to był dla Wiślaków dobry prognostyk. Ja jednak mam mieszane uczucia, co do tego klubu, bo przede wszystkim Krakowianie stracili Rafała Wolskiego. To na pewno był zawodnik stanowiący ogromną siłę w akcjach ofensywnych. Bez jego asyst i goli będzie o wiele trudniej. Transfery poczynione dotychczas, czyli przyjście Adama Mójty i Mateusza Zachary, to jest wzmocnienie rywalizacji i nic więcej. Ta kołdra może być nadal dość krótka. Patrząc po sparingach, trener Wdowczyk próbował eksperymentować z ustawieniem. Wisła grała na trzech środkowych obrońców oraz dwóch wahadłowych. Tym sposobem szkoleniowiec próbuje zmienić oblicze zespołu, ale trzeba przyznać, że wychodziło to z różnym skutkiem. Mimo wszystko, Wisła na pewno będzie silniejsza niż w poprzednim sezonie, bo trudno przypuszczać, by przytrafiły się Białej Gwieździe drugie tak słabe rozgrywki. Typowałbym ich bardziej jednak na miejsca 6-8, a nie na te czołowe lokaty.
Tegoroczni beniaminkowie – Wisła Płock i Arka Gdynia – to zespoły, które nie wyściubią nosa poza dolną połowę tabeli, czy może stać je na powtórzenie sukcesu Zagłębia?
Widzę pewne analogie między tymi zespołami. To są kluby, które w przeszłości już grały w Ekstraklasie – raczej w niej furory nie robiły, a potem spadały z hukiem. Na swojej drodze napotykały również podobne problemy, dotyczące choćby wycofywania się głównego sponsora. Ponadto, było wielu zawodników o niskich umiejętnościach, ale za to solidnie opłacanych. To wszystko składa się na obraz, że te kluby nie były zbyt dobrze zarządzane. Tegoroczni beniaminkowie oraz Zagłębie mogą stanowić przykład, że I liga może być dla klubów czyścem, przez który trzeba przejść, aby wrócić silniejszym. Choć kibice Wisły czy Arki na pewno nie byli zadowoleni, to może dobrze się stało, że te drużyny wylądowały na parę lat poza Ekstraklasą. Teraz są to ekipy zbudowane na solidnych fundamentach, ale czy któraś powtórzy sukces Zagłębia, naprawdę trudno stwierdzić.
Na pewno będzie to stanowić zaskoczenie, przecież rok temu również nikt nie stawiał, że Miedziowi już w pierwszym sezonie po powrocie awansują do pucharów.
Tak, zwłaszcza, że swoją rolę odegrała tu także reforma ligi. Gdy przypomnimy sobie rundę jesienną, to lepsze wrażenie robiła raczej Termalica i byłem przekonany, że ona właśnie wniesie nową jakość. Działo się to jednak do pewnego momentu, a później zaczęły się problemy oraz balansowanie na granicy grupy mistrzowskiej i spadkowej. Ostatecznie Słoniki znalazły się w tej drugiej połówce tabeli, a tam już ekipa Piotra Mandrysza prezentowała zupełnie inną grę . Nie był to tak otwarty futbol jak w pierwszej części sezonu – chodziło przede wszystkim o to, aby zamurować dostęp do własnej bramki. Przy takim systemie rozgrywek trudno jest więc mówić o pucharach w kontekście Arki czy Wisły. Mimo wszystko, widzę w nich zespoły, które mogą wnieść jakość do naszej ligi, ale ostatecznie chyba podzielą los Termaliki i również do samego końca będą walczyć o awans do grupy mistrzowskiej, a z jakim skutkiem – zobaczymy.
W jakim zawodniku można by upatrywać kogoś, kto w przyszłym sezonie wzorem Bartosza Kapustki zaskoczy i przebije się do składu reprezentacji?
To trudne pytanie, ale ja zawsze byłem fanem talentu Rafała Wolskiego. Podoba mi się jego sposób grania i życzę mu, aby w Gdańsku wykręcał takie same liczby jak w Krakowie. Wtedy na pewno będzie miał szansę awansować do reprezentacji. Jeśli jesteśmy już przy Lechii, to uważam, że graczem, który ma bardzo duże predyspozycje, aby po dobrze rozegranej rundzie wskoczyć do kadry, jest Michał Chrapek. Na tej pozycji potrzebujemy zawodnika o jego umiejętnościach, który potrafi zabezpieczyć tyły, ale również umie rozegrać piłkę czy strzelić z dystansu. Chrapek w dobrej formie na pewno nie jest słabszym zawodnikiem od Krzysztofa Mączyńskiego, który obecnie gra w środku pola u Nawałki. Graczem również bardzo niedocenianym jest z pewnością Maciej Dąbrowski z Zagłębia Lubin. On ma za sobą niezwykle udany sezon i według mnie to jest błąd, że nie znalazł się w piątce najlepszych obrońców Ekstraklasy, bo grał niezwykle równo, będąc pewnym punktem swojego zespołu. Praktycznie nie notował słabych występów, a w fazie finałowej dołożył jeszcze kilka goli, więc na pewno dojrzał i trzeba na niego zwrócić uwagę. Nie wiem jednak, czy jest to już taki piłkarz, który wejdzie na międzynarodowy poziom, choć niewykluczone, że Nawałka mu się przygląda, bo stoper z takimi warunkami fizycznymi to na pewno duży kapitał. Nie zapominajmy również o innym Dąbrowskim, tym razem Damianie z Cracovii, który miał już niemalże przyklepany wyjazd do Francji, ale niestety kontuzja barku pokrzyżowała te plany. Wydaje mi się jednak, że w myśl zasady “co cię nie zabije, to wzmocni”, on wróci po tych problemach i pokaże swoją siłę. Na pewno ma ogromne umiejętności, dzięki którym może wskoczyć do kadry. Zastanawiam się jednak, jak na początku sezonu będzie spisywać się Cracovia. Nie wiadomo, czy ten zespół nie będzie miał jakiegoś psychicznego dołka po tym, co się stało latem.
Jak zawsze niezwykły kocioł będzie panował w dole tabeli. Kto jest największym faworytem do spadku?
Rok temu, gdy pojawiało się to pytanie, wszyscy jak jeden mąż wskazywali w tym miejscu Koronę. Wydawało się, że zespół skompletowany na ostatnią chwilę, w dodatku z niechcianych gdzie indziej zawodników, po prostu sobie nie poradzi. Okazało się jednak, że później w Kielcach wszystkim zagrano na nosie, ale teraz sytuacja jest podobna jak przed rokiem. Korona przede wszystkim straciła Vlastimira Jovanovicia, który może nie jest piłkarzem mocno rzucającym się w oczy, ale od kilku lat nie schodził poniżej pewnego poziomu i w środku pola był polisą ubezpieczeniową Kielczan. Myślę, że w klubie będą po nim bardzo długo płakali, a to nie koniec osłabień, bo brakuje jeszcze choćby Kamila Sylwestrzaka i trenera Marcina Brosza. Zatrudnienie w jego miejsce szkoleniowca, który do tej pory nie pracował w Ekstraklasie to spora niewiadoma, więc wszystko znów składa się na obraz drużyny walczącej o utrzymanie do samego końca. Jako drugiego spadkowicza wskazałbym chyba Górnika Łęczna, czyli zespół starzejący się, który był bardzo zmęczony współpracą z Jurijem Szatałowem, a ponadto odszedł również Tomasz Nowak. Zobaczymy, jaki impuls jest w stanie dać tej drużynie Andrzej Rybarski, ale personalnie ekipa z Lubelszczyzny wygląda na kogoś, kto może się bić do końca o uniknięcie degradacji. Na pewno jednak jeszcze jakiś zespół do nich dołączy, bo co roku mamy drużyny, które niespodziewanie grają lepiej, ale i takie, które mocno dołują.
Jakie jest Pana zdanie na temat reformy ligi, która została na kolejny sezon i nadal wzbudza spore kontrowersje?
Na pewno reforma i system grania nie wpłyną na podniesienie poziomu ligi, bo to absolutnie nie ma żadnego przełożenia. Jestem na pewno zwolennikiem tego, aby grać więcej kolejek. Wystarczy porozmawiać z samymi piłkarzami – oni zdecydowanie wolą występować w lidze, niż zimą przez trzy miesiące siedzieć na obozach w Turcji czy na Cyprze i funkcjonować na jałowym biegu, grając same sparingi. W tym roku kalendarz nie będzie tak napakowany, bo nie ma mistrzowskiej imprezy, co oznacza uniknięcie wielu kolejek granych w środku tygodnia. Pamiętamy sytuacje, gdy w zeszłym sezonie oglądaliśmy Ekstraklasę nawet przez 15 dni z rzędu, przez co ta liga mocno powszedniała kibicom i na pewno nie odwiedzali oni stadionów tak chętnie. Generalnie jednak, to dobrze, że jest więcej kolejek – niech piłkarze przyzwyczajają się do dodatkowych obciążeń. Dzielenie punktów? To mi się zdecydowanie nie podoba, mimo że stanowiło ono jedno z podstawowych założeń tej reformy. Trzeba tutaj powiedzieć o dwóch sprawach. Po pierwsze, kwestia tego, że im więcej zdobędziesz punktów, tym więcej ci zabiorą, co promuje mało sportową postawę w fazie zasadniczej. Mamy tutaj choćby przykład Henninga Berga, który swego czasu na początku sezonu wystawiał rezerwowych i juniorów, wychodząc z założenia, że ewentualne straty można potem odrobić. Do takich sytuacji na pewno nie powinno dochodzić. Po drugie, okazuje się, że gdybyśmy nie dzielili tych punktów, różnice między drużynami wcale nie byłyby tak drastyczne, jak nam się wydaje. Zdaje się, że w poprzednim sezonie, po podziale w grupie spadkowej, między dziewiątą, a szesnastą drużyną było tylko sześć oczek różnicy. Nawet jeżeli zmienimy to na 8 czy 10 punktów, to nadal w siedem kolejek wszystko może się jeszcze zmienić. Podobnie sytuacja wyglądała w grupie mistrzowskiej, gdzie rzeczywiście Legia i Piast trochę uciekły, ale pozostałe ekipy były blisko siebie. Gdy dzielimy punkty, to wykrzywiamy rywalizację – to takie sztucznie pompowanie emocji. Nie mam nic przeciwko podziałowi na grupy i graniu 37 kolejek, ale jestem zdecydowanie przeciwny dzieleniu punktów na pół.
Poprzedni sezon to zdecydowanie sukces Pana autorskiego programu „Ekstraklasa po godzinach”, który płynnie wpisał się w krajobraz poniedziałku z naszą ligą. Czego możemy się po nim spodziewać w zbliżającym się roku?
Jesteśmy cały czas w trakcie przygotowywania pewnych rzeczy, ale nie wszystkie są jeszcze potwierdzone, więc nie chciałbym mówić czegokolwiek na wyrost. Być może rozszerzymy nasze grono ekspertów, ale dopóki nie dostanę ostatecznej odpowiedzi, nic nie jest przesądzone. Jesteśmy natomiast po słowie z Radkiem Majdanem, Tomkiem Frankowskim i Piotrkiem Włodarczykiem, więc oni na pewno pozostaną. Planujemy również wykorzystać fakt, że mamy za sobą taki turniej jak EURO 2016, na którym było wielu przedstawicieli Ekstraklasy. Prawdopodobnie jesienią ruszymy z cyklem roboczo zwanym „Moje randez-vous”. To będą wspomnienia z EURO, gdzie będziemy się spotykać z ludźmi, którzy byli na turnieju we Francji w różnych rolach. Chcemy, żeby opowiedzieli nam o Mistrzostwach Europy ze swojej perspektywy, pokazali zdjęcia oraz podzielili się wrażeniami czy anegdotami. To będą zarówno piłkarze, jak i osoby ze sztabu Adama Nawałki, może również sędziowie. Mamy także pomysł, aby iść tym tropem, który odbił się dosyć szerokim echem, czyli być bliżej kibiców i pokazywać materiały zza kulis. Chcemy to jeszcze rozwinąć i zacząć wchodzić w miejsca, które do tej pory były niedostępne. Formuła pozostanie jednak w gruncie rzeczy podobna. Pomysłów na zagospodarowanie tych ponad trzydziestu programów mamy naprawdę sporo.
Jakie plany na weekend? 😉#WPŁLGD #ŚLĄLPO #RCHGKŁ #WISPOG #LEGJAG #ZAGKOR #CRAPIA #BBTARK pic.twitter.com/hfhiFAnQ74
— LOTTO Ekstraklasa (@_Ekstraklasa_) July 14, 2016