IMG_20180524_140457

Koniec sezonu w Ekstraklasie to czas rozliczeń. W Poznaniu rozpoczęli ten proces już kilka dni temu, gdy z posadą trenera pożegnał się Nenad Bjelica. Chorwat długo jednak na bezrobociu nie przebywał, bowiem już kilkanaście godzin później został zatrudniony w Dinamie Zagrzeb, zatem – mimo nieudanego sezonu w Polsce – dokonał sportowego awansu. Jakie błędy popełniono przede wszystkim w gabinetach przy Bułgarskiej, że w efekcie zmarnowano potencjał jednego z czołowych klubów w kraju?

Przynajmniej w teorii Lech Poznań ma wszystko, by spokojnie zdominować rodzimą ligę na lata. Duży i nowoczesny stadion, ogromną rzeszę oddanych kibiców, świetną akademię i pieniądze z transferów, które rokrocznie wzbogacają klubową kasę. Drużyna Kolejorza ciągle cieszy się także wysoką renomą za granicą i choćby dzięki temu ze stolicy Wielkopolski w wielki piłkarski świat wypłynęli tacy gracze, jak Artjoms Rudnevs, Karol Linetty, Dawid Kownacki, czy Jan Bednarek, a przede wszystkim Robert Lewandowski. W Poznaniu potrafią szkolić młodych zawodników, a potem umieją jeszcze na nich dobrze zarobić.

W ostatnich latach sukces na polu finansowym absolutnie nie idzie jednak w parze z sukcesem na boisku. Dla porównania weźmy pod lupę osiągnięcia dwóch odwiecznych rywali w Ekstraklasie. Analizując pięć poprzednich sezonów, Lech na transferach z klubu zarobił łącznie 17,84 mln €, natomiast Legia 29,96 mln €. W tym samym czasie Wojskowi aż cztery razy wygrali ligę, przy zaledwie jednym triumfie Kolejorza. Pokazuje to najlepiej, jak bardzo w tyle za stołecznym klubem pozostał oponent z zachodniej Polski, mimo corocznych zapewnień, że to już ten czas i sezon, w którym Lech znowu zasiądzie na tronie.


Decydenci z Bułgarskiej, zamiast uporczywego stawiana na młodych zawodników i innych zdolnych polskich piłkarzy z pozostałych klubów z Ekstraklasy bądź 1 ligi, wolą ściągać tabuny przeciętnych graczy ze Skandynawii lub Bałkanów. Na jednego zagranicznego gracza Lecha, który naprawdę robi różnicę (Christian Gytkjær), przypada kilka kompletnych niewypałów transferowych, jak Mihai Răduţ, Elvir Koljić, czy Mario Šitum.


Z reguły schemat jest identyczny: rzekomo utalentowany zawodnik, który skądinąd w swoim poprzednim zespole kompletnie nie potrafił się przebić, trafia do Lecha, gdzie ma być gwiazdą, jednak bardzo często nie jest nawet w stanie zagościć na stałe w pierwszej jedenastce Kolejorza. Mimo że w Poznaniu od dłuższego czasu chwalą się świetną siatką skautów, to w ostatnim czasie wyszukiwanie piłkarskich perełek na Starym Kontynencie kompletnie im nie idzie, co przełożyło się również na zaburzenie proporcji w drużynie siedmiokrotnego mistrza Polski.


W zakończonym sezonie w kadrze Lecha Poznań figurowało zbyt wielu obcokrajowców, z których zresztą Nenad Bjelica nie zawsze korzystał (trzech z nich nie przekroczyło nawet 5 występów w Ekstraklasie – przyp. red.). Posiadanie aż czternastu zagranicznych zawodników rozbija szatnię, pozbawia ją jedności, a także utrudnia identyfikację z klubem. Oczywistym jest, że dobry cudzoziemiec podnosi poziom nie tylko zespołu, ale również całej ligi (patrz: Carlitos, Igor Angulo), ale akurat przy Bułgarskiej zebrała się grupa graczy, która w trudniejszych momentach kompletnie się rozsypywała i nie potrafiła udźwignąć presji.

Dopełnieniem futbolowej wieży Babel, jak utworzyła się w Poznaniu, było powierzenie sterów drużyny Chorwatowi. Już na początku sezonu ekipa Bjelicy nie wyglądała na zespół, który realnie mógłby zawalczyć o mistrzostwo, jednak słaba, a momentami wręcz fatalna postawa Legii sprawiła, że niemal do końca rozgrywek ligowych Kolejorz pozostawał w rywalizacji o pierwsze miejsce, którą ostatecznie przegrał dopiero w ubiegłym tygodniu.


Po kolejnej bolesnej porażce działacze wielkopolskiego klubu wreszcie poszli po rozum do głowy. Pożegnano Bjelice, a jako kandydatów do przejęcia schedy po 46-letnim szkoleniowcu wymieniano m.in. Marcina Brosza i Jerzego Brzęczka. Co prawda ostatecznie postawiono na Serba, jednak takiego, który jest żywą legendą klubu. Ivan Djurdjević przez wiele lat bronił przecież niebiesko-białych barw, a po zakończeniu kariery pozostał w Poznaniu i zaangażował się w szkolenie rezerw Kolejorza oraz pracę z młodzieżą. Teraz powierzono mu misję przywrócenia Lecha na szczyt. Zadanie niełatwe, ale możliwe do zrealizowania. Na niekorzyść byłego obrońcy przypada z pewnością fakt, że jest dopiero na etapie zdobywania licencji UEFA Pro, a do tego nie ma doświadczenia trenerskiego z pracy z seniorami. Jeżeli jednak ktoś ma poukładać poznański galimatias, to właśnie Djurdjević wydaje się osobą na odpowiednim poziomie, z twardą ręką i poparciem ze strony zarządu.


Aby przywrócić Lechowi właściwą równowagę, należy na początku dokonać przeglądu wojsk i pozbyć się kilku transferowych zawodów. Wolną rękę w poszukiwaniu nowego pracodawcy powinni zatem dostać chociażby Nikola Vujadinović, Niklas Bärkroth, a także wspomniani Radut, Koljić i Situm (w jego przypadku będzie to oznaczać powrót z wypożyczenia do Dinama Zagrzeb, które od niedawna prowadzi… Bjelica – dod. red.).


Poznaniacy powinni wreszcie odważniej postawić na większą liczbę Polaków w składzie, a z zagranicy ściągać jedynie takich graczy, którzy realnie podniosą wartość drużyny. Brzmi to trywialnie, jednak właśnie od takich podstaw powinna rozpocząć się odbudowa klubu, który chce stopniowo zmniejszać dystans do Legii i w kolejnym roku nie tylko skutecznie powalczyć o tytuł, ale także cieszyć oczy kibiców swoją grą. A mocny Lech to również silniejsza Ekstraklasa.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *