pl-felieton-wersja-2

Ostatnie cztery sezony Sunderlandu w Premier League zawsze kończyły się happy endem. Zespół prowadzony przez Paolo Di Canio, Gusa Poyeta, Dicka Advocaata i Sama Allardyce’a rokrocznie o tej samej porze znajdował się w tragicznym położeniu, a mimo to za każdym razem rzutem na taśmę ratował ligowy byt. David Moyes miał być gwarancją utrzymania na długo przed ostatnimi kolejkami, tymczasem sytuacja jest dokładnie odwrotna.

Po wtorkowej porażce z Leicester City na King Power Stadium Sunderland traci do zajmującego bezpieczne, 17. miejsce Hull City już 10 punktów, choć do rozegrania ma jedno spotkanie więcej. Jakichkolwiek przesłanek pozwalających jednak myśleć, że za chwilę Czarne Koty zbiorą się do kolejnego pościgu z zakończeniem porównywalnym do hollywodzkich komedii romantycznych jest mało, a może nie ma w ogóle. Podopieczni Davida Moyesa jako jedyni w Premier League – obok West Hamu i Middlesbrough – nie wygrali żadnego z ostatnich sześciu ligowych spotkań. Co więcej, w tym czasie stracili 11 bramek i nie strzelili choćby jednej! Powodów do zmartwień szefostwo klubu z północnej Anglii ma zatem sporo, tymczasem Szkot od dłuższego czasu sprawia wrażenie faceta, który ma swój świat i swoje kredki…


Cała sytuacja miała miejsce po bezbramkowym remisie Sunderlandu z Burnley 18 marca. Wyobraźcie sobie, co działoby się w Polsce, gdyby sfrustrowany, dajmy na to, Jacek Zieliński po wywiadzie pomeczowym powiedział do Darii Kabały-Malarz czy Sonii Śledź, że za swoje zachowanie może dostać klapsa, mimo iż jest kobietą?! W Anglii zawrzało, a wielu ludzi domaga się nawet, aby były menedżer Manchesteru United został zwolniony. Jego postawy i zachowania nie wahał się także skomentować mistrz ciętej riposty Gary Lineker.


Szkot zdążył już przeprosić dziennikarkę BBC, tym niemniej niesmak pozostanie na długo. Z pewnością jego zachowanie nie wywołałoby takiego oburzenia, gdyby nie miejsce w tabeli i forma prowadzonej przez niego drużyny oraz jego wcześniejsze wypowiedzi na temat podróży do Stanów Zjednoczonych w trakcie sezonu i trenowania za Oceanem zamiast na klubowych obiektach. Opiekun Sunderlandu swoją decyzję argumentował m.in. możliwością zintegrowania zespołu przez wspólne wypady na mecze hokeja, koszykówki czy do miejsca, gdzie przed laty znajdowało się World Trade Center. Czy czasem na budowanie odpowiedniej atmosfery poprzez takie grupowe wypady nie jest pre-season? Odpowiedzcie sobie sami…

Źródło: SAFC
Źródło: SAFC

Nie licząc rywalizacji z Manchesterem United, w której Czarne Koty będą spisane na pożarcie, pozostałe kwietniowe mecze będą dla Sunderlandu walką o być albo nie być. Każda kolejna porażka tylko skomplikuje sytuację Defoe i spółki, a brak jakichkolwiek punktów do końca miesiąca z pewnością będzie oznaczać powrót do Championship po 10 latach obecności w elicie. Powiedzieć, że David Moyes i jego piłkarze znaleźli się w trudnym położeniu, to nic nie powiedzieć. Jeśli klub ze Stadium of Light po raz kolejny cudem uniknie degradacji, to w tej wyczerpującej się miksturze szczęścia zostaną już ostatnie krople. Jeśli stanie się odwrotnie, a pierwszy rok pracy w hrabstwie Tyne and Wear Szkot przypieczętuje spadkiem, wywoła to jednakową reakcję wielu kibiców i sympatyków Premier League: “Wreszcie!”. Limit szczęścia kiedyś musiał się wyczerpać…

***

Znamienne, że strata Sunderlandu do pierwszej bezpiecznej pozycji w tabeli Premier League to 10 punktów, czyli tyle, ile po środowym spotkaniu wynosi przewaga Newcastle United nad trzecim w tabeli Championship Huddersfield Town. Dziś wyjątkowo także kilka słów o zapleczu angielskiej ekstraklasy, wszak tam z każdą kolejką coraz bliżej powrotu i jednocześnie zajęcia w elicie miejsca Czarnych Kotów są znienawidzone na Stadium of Light Sroki. Po spadku The Magpies zewsząd można było usłyszeć głosy, że to pomoże odbudować drużynę i pozwoli spokojnie pracować Rafie Benítezowi. Póki co, wszystko dla Hiszpana układa się pomyślnie. Jego zespół przewodzi w tabeli z dorobkiem 84 punktów i ma najlepszy bilans zarówno pod względem strzelonych, jak i straconych bramek. A do końca zasadniczej części sezonu, która wyłoni dwóch beniaminków Premier League sezonu 2017/18, pozostało już tylko 6. kolejek.


Jeśli już przy Newcastle jesteśmy, wygląda na to, że na salony angielskiej piłki klubowej wróci także “Szalony Mike”, czyli Mike Ashley – właściciel klubu z St James’ Park. Niewątpliwie w ostatnich miesiącach 52-letni Anglik miał mniej niefortunnych wypowiedzi i decyzji, tym niemniej jego powrót do najwyższej klasy rozgrywkowej równa się z dodaniem lidze kolorytu. Jeden Ashley wie tylko, co i w którym momencie przyjdzie mu do głowy. Właściciel Newcastle United jakiś czas temu ogłosił, że klub jest na sprzedaż. Rzecz w tym, że cena odstrasza nawet najśmielszych potencjalnych kupców. Ponadto awans do Premier League jest jednoznaczny z ogromnym zastrzykiem gotówki, którego Pan Mike z pewnością sobie nie odpuści. Nie ma jednak wątpliwości, że powrót Ashleya na angielskie salony przyniesie wiele ciekawych i nietuzinkowych sytuacji, niekoniecznie korzystnych dla Srok, ale do tego przy Barrack Road już wszyscy od dawna przywykli…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *