Champions League powróciła w wielkim stylu przynosząc spektakle, o jakich marzą fani futbolu. Dotychczasowe mecze 1/8 finału zawiesiły poprzeczkę tak wysoko, że istnieją uzasadnione obawy o to, czy pozostała czwórka uczestników tegorocznej fazy pucharowej Ligi Mistrzów podtrzyma ten poziom. Przed nami dwa ostatnie akordy pierwszej części tegorocznych zmagań w najbardziej prestiżowych i jak się okazuje widowiskowych rozgrywkach klubowych na Starym Kontynencie. Dziś słynny hymn Tony’ego Brittena zabrzmi na stadionach w Porto, gdzie zawita wielki Juventus oraz Sevilli, która podejmie ustępujących mistrzów Anglii z Leicester.
Trzecia drużyna poprzedniego sezonu ligi portugalskiej i aktualni mistrzowie Italii w ostatnim czasie mierzyli się na międzynarodowej arenie trzykrotnie – dwa razy górą był Juventus, a raz padł rezultat nierozstrzygnięty. Bilans bramkowy także przemawia na korzyść Włochów (5:2). Dwa z tych spotkań miały miejsce w fazie grupowej Ligi Mistrzów w sezonie 2001/02, ale najciekawszą historię ma to trzecie. W 1984 roku Juve pokonało Porto w finale Pucharu Zdobywców Pucharów po golach Vignoli i obecnego prezesa PZPN Zbigniewa Bońka.
.@OfficialAllegri: "@FCPorto are very solid defensively and not so "Portuguese" by nature. Home and away, they are tough to beat." #FCPJuve
— JuventusFC (@juventusfcen) February 21, 2017
Nie należy się jednak tymi statystykami przesadnie sugerować – nadchodzący pojedynek zapowiada się dużo ciekawiej. Juventus niezmiennie dominuje w rozgrywkach Serie A, nie pozostawiając rywalom złudzeń, komu należy się kolejne mistrzostwo. I choć Stara Dama wygrywa mecz za meczem we włoskiej ekstraklasie, wcale nie stawia to Porto na straconej pozycji. Smoki w swojej znacznie mniej wymagającej, ale wciąż prestiżowej Primeira Liga robią bowiem ostatnimi czasy dokładnie to samo co Turyńczycy! Dość powiedzieć, że piłkarze Nuno Espirito Santo przegrali w tym sezonie tylko jedno ligowe spotkanie, a wygrali aż 16. Do liderującej Benfiki Porto traci zaledwie oczko, za to nad trzecim Sportingiem ma aż dziewięć punktów przewagi. Podobnie jak Bianconeri, Portugalczycy także mogą się pochwalić całkiem pokaźną serią zwycięstw.
Porto have not beaten Juventus in 3 previous meetings…
Who will come out on top? #UCL pic.twitter.com/FgipaxISqr
— Champions League (@ChampionsLeague) February 20, 2017
Juventus z roku na rok rośnie w siłę i staje się coraz poważniejszym graczem w rozgrywce o najwyższe cele w Europie. Przed dwoma laty Stara Dama w świetnym stylu przedarła się przez wszystkie etapy Champions League i dopiero w finale uległa rewelacyjnie dysponowanej Barcelonie. Obecna gwiazda ekipy Allegriego, Goznalo Higuain jest przekonany, że jego zespół stać, aby tym razem triumfować również w finale. Łatwo jednak zrozumieć jego ogromną chęć zdobycia tytułu najlepszej ekipy na Starym Kontynencie. Mistrzowie Włoch pozyskali Argentyńczyka za astronomiczne 90 mln € z Napoli, do którego 29-letni napastnik przeniósł się z Realu Madryt w 2013 roku, a więc przed sezonem, w którym Królewscy zdołali wreszcie sięgnąć po to upragnioną decimę…
.@gianluigibuffon: "By reaching the final 2 years ago, we proved that we have what it takes to be competitive in the #UCL." #FCPJuve
— JuventusFC (@juventusfcen) February 21, 2017
“Wiem, że jesteśmy bardzo mocni i stać nas na to, aby grać w Lidze Mistrzów do samego końca. Musimy rozpocząć tę drogę do finału już na stadionie w Porto. Ja nie czuję żadnej presji. Dobrze jest mieć świadomość, że Juventus kupił mnie po to, abym pomógł w wygraniu Champions League. Skończyłem 29 lat i osiągnąłem już w życiu punkt, w którym jestem wolny od stresu. Gram dla zespołu walczącego o najwyższe cele” – Gonzalo Higuain
Jedno jest pewne – bez topowej formy wychowanka River Plate i jego partnerów z ataku ochrzczonych mianem “czterech tenorów” (Higuain, Dybala, Cuadrado, Mandžukić – przyp. red.) będzie Juventusowi bardzo ciężko o korzystny wynik na Estádio do Dragão. Wbrew ogólnemu poglądowi, podopieczni Nuno wcale tanio skóry nie sprzedadzą.
.@gianluigibuffon: "You can't afford to underestimate anyone in the @ChampionsLeague last 16. Nothing will be taken for granted." #FCPJuve
— JuventusFC (@juventusfcen) February 21, 2017
W drużynie Porto nie odnotowano znaczących absencji, tymczasem w szeregach gości z Turynu może zabraknąć Leonardo Bonucciego, którego prawdopodobnie za karę na trybuny odeśle trener Allegri, co jest pokłosiem kłótni podczas ostatniego meczu ligowego.
W drugim meczu środowego wieczoru zmierzą się drużyny znajdujące się w zgoła odmiennych sytuacjach. Z jednej strony Sevilla – wciąż pozostająca realnie w walce o mistrzostwo Hiszpanii, prezentująca wyśmienitą formę i mająca spore aspiracje, aby wreszcie zaistnieć w tych bardziej elitarnych europejskich rozgrywkach po zgarnięciu trzech z rzędu pucharów Ligi Europy. Z drugiej zaś strony – mistrzowie Anglii, którzy w tym sezonie kompletnie zatracili wszystkie atuty pozwalające im w ubiegłej kampanii dystansować największe i najbogatsze kluby w Premier League. Podopieczni Claudio Ranieriego ledwo utrzymują się teraz ponad strefą spadkową (punkt przewagi nad 18. w tabeli Hull City), a w weekend odpadli z krajowego pucharu z trzecioligowcem grającym pół godziny w osłabieniu…
Lisy bez dwóch zdań zapisały piękną kartę w historii wyspiarskiego futbolu wygrywając w minionym sezonie ligę uważaną za najbardziej wymagającą na świecie. W trwającym piłkarze z King Power Stadium mogą dokonać kolejnego historycznego wyczynu – ostatnią drużyną, która spadła z angielskiej ekstraklasy rok po zdobyciu mistrzostwa był Manchester City w latach trzydziestych XX wieku. Jeśli gra Leicester nie ulegnie szybkiej poprawie, po ponad 80 latach znów dojdzie do równie paradoksalnej sytuacji…
John Hartson on Leicester: "In terms of fight and desire, they’re showing absolutely nothing for me." pic.twitter.com/nLSGsc2K62
— Squawka News (@SquawkaNews) February 20, 2017
Dwa europejskie triumfy Sevilli w latach 2014-2015 wydawały się imponującym wyczynem. Poprzednia kampania nie była już tak udana w wykonaniu ekipy z Andaluzji, jak dwie wcześniejsze. Podopieczni Unaia Emery’ego gorzej radzili sobie w lidze, w której balansowali na granicy strefy pucharowej (ostatecznie zakończyli sezon tuż poza nią – przyp. red.), a w międzynarodowych rozgrywkach gra Los Nervionenses także nie byłą przekonująca. Ale dokonali tego – powtórzyli wyczyn Bayernu Monachium i wygrali europejskie trofeum po raz trzeci z rzędu! A to z kolei dało im kolejną przepustkę do fazy grupowej Ligi Mistrzów.
Jorge Sampaoli on Leicester: "We’ll play for our lives on Wednesday. It'll be a very decisive game in the club’s history." pic.twitter.com/5WIpddr4pM
— Squawka News (@SquawkaNews) February 20, 2017
Paradoksalnie to Leicester wyszło jednak ze swojej grupy z pierwszego miejsca z dorobkiem trzynastu punktów i dwoma oczkami przewagi nad świetnie radzącym sobie w lidze Porto, podczas gdy Sevilla musiała uznać wyższość Juventusu. Podopieczni Jorge Sampaoliego uzbierali 11 punktów – o trzy mniej niż ich rywale ze stolicy Piemontu.
Ron-Robert Zieler on Sevilla: "It’s a very tough game ahead of us. We’re one of only 16 teams left in Europe." pic.twitter.com/EQJtEvaF0N
— Squawka News (@SquawkaNews) February 21, 2017
Postawa Leicester City w tej kampanii przypomina Borussię Dortmund w ostatnim sezonie pracy Jürgena Kloppa. Wicemistrzowie Niemiec również prezentowali się wówczas w rodzimych rozgrywkach fatalnie, zimowali nawet w strefie spadkowej, a z Ligi Mistrzów odpadli właśnie na etapie 1/8 finału (1:5 w dwumeczu z Juventusem – przyp. red.). Czy Lisy znajdą sposób, aby w meczach pod egidą UEFA wykrzesać z siebie przebłyski tej jakości, którą prezentowali w zeszłym roku? To może być jeden z niewielu powodów do niepokoju dla kibiców Sevilli i światełko w tunelu dla sympatyków Leicester.