Nieco ponad rok trwała przygoda Andrei Stramaccioniego na ławce trenerskiej Panathinaikosu Ateny. Włoski szkoleniowiec został zwolniony 1 grudnia po przegranej w Pucharze Grecji z drugoligowym OFI Kreta. To kolejne już niepowodzenie w karierze trenerskiej byłego opiekuna Interu.
Kiedy Andera Stramaccioni przejmował Nerazzurrich w marcu 2012 roku jako „strażak”, wielu kibiców było przekonanych, że jego zadaniem będzie wyłącznie dokończenie słabego sezonu. Inter w kampanii 2011/12 w niczym nie przypominał zespołu, który niecałe dwa lata wcześniej triumfował na wszystkich frontach, z Ligą Mistrzów na czele. „Sieroty po Mourinho” próbowali prowadzić tak doświadczeni trenerzy jak Rafa Benítez, Gian Piero Gasperini czy Claudio Ranieri i dla każdego z nich okazywało się to zadaniem ponad siły. Tym bardziej nikt nie spodziewał się sukcesu po najmłodszym szkoleniowcu w Serie A (Stramaccioni miał wówczas 36 lat, mniej niż kapitan zespołu Javier Zanetti – przyp. red.).
Urodzony w 1976 roku w Rzymie prawnik z wykształcenia nie otrzymał jednak sterów Interu Mediolan zupełnie za darmo. W strukturach mediolańskiego giganta „Strama” obecny był od 3 lipca 2011 roku, kiedy to odszedł z młodzieżowych sektorów Romy, aby prowadzić Primaverę Internazionale. Jak później przyznał sam zainteresowany, włodarze Niebiesko-Czarnych chcieli go mieć u siebie dużo wcześniej. W 2010 roku miał być częścią transakcji pomiędzy mediolańczykami a Romą, kiedy Giallorossi sprowadzali do siebie Nicolasa Burdisso. Wówczas jednak na takie warunki nie zgodzili się w stolicy. Rzymianie nie mieli zamiaru oddawać jednego ze swoich najbardziej perspektywicznych szkoleniowców w akademii, prowadzącego od 2007 roku roczniki bezpośredniego zaplecza drużyny młodzieżowej. Takie zmiany w strukturach akademii Romy muszą być przygotowane dużo wcześniej, dlatego Bruno Conti nie wyobrażał sobie odejścia trenera z dnia na dzień. Tym bardziej, że utalentowani chłopcy pod batutą Stramaccioniego zdobywali tytuły w Italii i to zarówno wspomniani wcześniej Allievi, jak i jeszcze młodsi Giovanissimi Nazionali. Rok później, kiedy wygasła jego umowa z Romą, Włoch mógł spokojnie przenieść się do stolicy Lombardii. Primavera, a więc ostatni krok w piłce młodzieżowej na Półwyspie Apenińskim, była dla Andrei nieosiągalna w Wiecznym Mieście, ponieważ zespół od lat z sukcesami prowadzi Alberto De Rossi. Inter dał mu jednak taką szansę i na pewno żadna ze stron tego nie żałuje.
Stramaccioni pierwszą drużynę Nerazzurrich przejął 26 marca 2012, dzień po zwycięstwie z młodzieżowym zespołem Interu w rozgrywkach NextGen Series, które wówczas były juniorskim odpowiednikiem Ligi Mistrzów, ale nie pod egidą UEFA. Niemniej, był to spory sukces, tym bardziej, że Mediolańczycy zostali ich pierwszym triumfatorem. Szkoleniowiec rodem z Rzymu wspomniany wcześniej sezon 2011/12 zakończył na szóstym miejscu, dającym kwalifikację do Ligi Europy i okrasił go jeszcze zwycięstwem w derbach z Milanem (4:2). W nagrodę za podniesienie drużyny z kolan, w maju 2012 roku parafował nową, trzyletnią umowę na stanowisku pierwszego trenera.
Jak pokazało życie, nie było mu dane wypełnić tego kontraktu nawet w 2/3, gdyż Internazionale prowadził tylko do końca campionato 2012/13. Wieńczącą dzieło była porażka u siebie z Udinese 2:5.
Jeszcze na początku listopada nikt jednak nie spodziewał się takiego finału. Nerazzurri potrafili co prawda potykać się bardzo spektakularnie (Hajduk, Siena przed własną publicznością), ale do przegranej w Bergamo w 12. kolejce kontynuowali dwie serie: 10 zwycięstw z rzędu i 10 kolejnych wygranych na wyjeździe we wszystkich rozgrywkach (m.in. na Juventus Stadium, przerywając serię 49 meczów bez porażki Starej Damy i jednocześnie jako pierwsza drużyna zdobywając nowy stadion mistrza Włoch – przyp. red.). Atalanta odwróciła jednak kartę. Do końca roku kalendarzowego Stramaccioni i jego podopieczni już tylko trzy razy cieszyli się z kompletu punktów. Inter pod wodzą młodego szkoleniowca zakończył ligę dopiero na dziewiątym miejscu, z Ligi Europy został wyeliminowany w 1/8 finału przez Tottenham (pamiętne 0:3 i 4:1 po dogrywce), a z Pucharu Włoch Nerazzurrich wyrzuciła w półfinale Roma. Pomimo bardzo dobrego startu i niezłych okresów w trakcie pełnego sezonu na ławce trenerskiej, nie sposób stwierdzić, że Stramaccioni osiągnął na Giuseppe Meazza sukces. Przejmował zespół będący na dziewiątym miejscu i udało mu się tamtą kampanię uratować, ale w kolejnych rozgrywkach zostawił Inter dokładnie w takim samym położeniu, w jakim zastał.
Zupełnie inaczej miało być w Udinese. W teorii plan Giampaolo Pozzo i Franco Soldatiego wydawał się rewelacyjny. Zmęczonego i już chyba wypalonego na stanowisku pierwszego trenera Francesco Guidolina mianowano supervisore tecnico odpowiadającym za nadzór nad każdym z trzech klubów rodziny Pozzo (Granada, Udinese, Watford – przyp. red.). Doświadczony Włoch miał koordynować rozwój wszystkich zawodników w tych zespołach, aby grały one na możliwie najwyższym poziomie, a jednocześnie mogły sprzedawać swoje perełki za spore pieniądze. Stery w ekipie z Friulli przejął po nim Stramaccioni, uznany szkoleniowiec grup młodzieżowych Romy i Interu, z doświadczeniem na ławce trenerskiej wśród seniorów. Filozofią Udinese było bowiem przygotowywanie piłkarzy do transferu z jednoczesnym osiąganiem zadowalających bieżących rezultatów. Warto przypomnieć, że Guidolin zostawiał zespół, który po latach sukcesów miał za sobą słabszą kampanię (13. miejsce). „Strama” miał to osiągnięcie poprawić i ponownie wprowadzić Le Zebrette przynajmniej do górnej połowy tabeli Serie A – w teorii zadanie niezbyt skomplikowane. Przy cierpliwej i metodycznej pracy trenera oraz jego bezpośredniego zwierzchnika na północy Włoch mógł powstać klub zarabiający na siebie, a jednocześnie osiągający co najmniej przyzwoite wyniki. Dziś już wiemy, że z tych ambitnych planów nic nie wyszło. Udinese pod batutą Stramaccioniego zawodziło – choć początek znów był obiecujący, bowiem udało się ograć Napoli i Lazio – puentując wszystko czterema porażkami w ostatnich czterech meczach, szesnastą lokatą w tabeli i najgorszym dorobkiem punktowym klubu we włoskiej ekstraklasie, od kiedy ta liczy 20 zespołów (wynik ten rok później „poprawił” jego następca Stefano Colantuono do spółki z Lugim De Canio). Mały plusik 40-latek może sobie postawić za wygraną z Interem na San Siro 2:1. Tak, szukamy pozytywów na siłę…
Latem 2015 roku były opiekun Interu stał się też byłym szkoleniowcem Udinese. Guidolin również zakończył swoją pracę nadzorcy i wrócił do trenerki, a Zebry kolejny sezon z rzędu musiały bronić się przed spadkiem z ligi. Rodzina Pozzo poniosła porażkę na całej linii, sprzedając też w międzyczasie Granadę biznesmenom z Chin. Stramaccioni nie pozostawał jednak zbyt długo bez pracy, bo już jesienią 2015 roku zgłosił się po niego klub, z którym w końcu mógłby powalczyć o jakieś trofeum w dorosłej piłce. Panathinaikos Ateny to już nie ta sama półka co w latach 90-tych, ale w Grecji zawsze celem PAO jest mistrzostwo. Kryzys finansowy, jaki od pewnego czasu nęka całą Helladę, dotknął też ligę i poza Olympiacosem, każda drużyna ma problemy finansowe. Koniczynki w ostatnich latach najgorzej spisały się w rozgrywkach 2012/13, kiedy zajęły dopiero 6. lokatę na mecie, ale na mistrzostwo kraju czekają od roku 2010, zaś na Puchar od 2014. Włoch miał pomóc najpierw w uratowaniu sezonu, a w dalszej perspektywie – w przerwaniu passy odwiecznego rywala z Pireusu. To właśnie w greckim klasyku miał po raz pierwszy zasiąść na ławce Panathinaikosu. Stramaccioni przygotowywał przez parę dni swoich nowych podopiecznych do meczu na szczycie, ale nie mieli oni okazji nawet wyjść na murawę. Kiedy rywale wyszli godzinę przed meczem, by zapoznać się z boiskiem, raca rzucona z trybun trafiła Alfreda Finnbogasona. W reakcji na to zdarzenie jeden z oficjeli mistrzów Grecji Savvas Theodoridis zakomunikował:
„Raca trafiła naszego piłkarza. Prawo ustalone przez Kontonisa mówi jasno, że mecz nie może być rozegrany. Oczekujemy decyzji arbitrów zgodnie z nowymi przepisami. Olympiakos nie zagra w dżungli!”
tłum. greckapilka.cba.pl
Spotkanie rzeczywiście zostało odwołane, gospodarzy ukarano walkowerem, a debiut trenera został odłożony w czasie. Nie ma się zresztą co dziwić decyzji sędziego, bo w takiej atmosferze ciężko grać w piłkę…
W zimowym oknie transferowym rzymianin sprowadził do Aten kilku znajomych z ligi włoskiej. Lucasa Evangelistę prowadził w Udine, Giandomenico Mesto, Michaela Essiena i Sebastiano Leto nikomu z kibiców Serie A również przedstawiać nie trzeba. Jak pozyskani gracze spisali się do spółki z trenerem? Oględnie mówiąc – słabo. Z Pucharem Grecji pożegnali się już w ¼ finału, gdzie przeszkodą nie do pokonania okazał się Atromitos. Sezon zasadniczy udało się Koniczynkom zakończyć na drugim miejscu, ale już w „dogrywce” do sezonu musieli ustąpić miejsca PAOK-owi Saloniki przez co uciekły im eliminacje Ligi Mistrzów. Remedium na poprawienie wyników i gry w nowych rozgrywkach miały być znowu zakupy w Italii. Do Grecji zawędrowali więc Victor Ibarbo, Cristian Ledesma i Paul-José M’Poku. O ile w eliminacjach do Ligi Europy zespół poradził sobie bez większych problemów z AIK Solna i Brøndby IF, to już w samej grupie totalnie się skompromitował. Przez pięć kolejek Panathinaikos zdołał ugrać tylko punkcik za remis ze Standardem Liège. Ajax i Celta Vigo nie pozostawiły natomiast Grekom żadnych złudzeń.
Listopad okazał się sądnym miesiącem dla Stramaccioniego. Najpierw u siebie przegrał rewanż z Belgami 0:3, co przekreśliło jakiekolwiek szanse na wyjście z grupy. Trzy dni później takim samym rezultatem zakończył się mecz w Pireusie z Olympiacosem, następnie gładkie 0:2 w Amsterdamie, remis z Panioniosem i wspomniana na wstępie porażka w pucharze kraju z OFI Kreta zaważyły na tym, że Włoch spakował walizki i wrócił do ojczyzny.
PAO po roku rządów Stramaccioniego jest – podobnie jak Inter i Udinese – w tym samym miejscu, w którym był, gdy 40-latek obejmował drużynę. W lidze strata do Czerwono-Białych rośnie, a w Pucharze Grecji trzeba odrabiać straty, żeby w ogóle wyjść z grupy. Progres to europejskie puchary, bo sezon temu drogę do grupy Ligi Europy zastąpiła Panathinaikosowi azerska FK Qəbələ, ale akurat tamta wpadka nie może iść na konto „Stramy”. Problemem dla ekipy ze Stadionu Apostolosa Nikolaidisa jest spadek, jaki Włoch po sobie zostawił. Kontrakty graczom z przeszłością w Serie A trzeba wypłacać, a wielkiego pożytku z nich nie ma. Dość powiedzieć, że znany z występów w Romie czy Watfordzie Victor Ibarbo jeszcze nie zdołał pokonać bramkarza rywali na greckich boiskach, a wychowany w Tottenhamie Mpoku zrobił to zaledwie raz…
Fiasko w Grecji jest więc trzecim nieudanym podejściem Stramaccioniego do piłki seniorskiej. Dosyć kuriozalnie dziś wygląda klauzula, jaką zawarł w umowie z Panathinaikosem, pozwalająca mu opuścić stolicę Grecji tylko w przypadku oferty z Włoch bądź Anglii. O przeprowadzce na Wyspy Brytyjskie i podobnej szansie, jaka stała się udziałem np. Francesco Guidolina w Swansea, Andrea może póki co jedynie pomarzyć. Udzielając wywiadu w “Corriere della Sera” w 2012 roku wspomniał, jak kontuzja zniszczyła jego marzenia o karierze piłkarskiej w wieku zaledwie 18 lat. Wtedy jego mama zadzwoniła do Dario Canoviego, martwiąc się przede wszystkim stanem psychicznym syna, który futbolu nawet nie chciał już oglądać w telewizji. Canovi dał jej wtedy najlepszą możliwą radę: „Niech spróbuje zostać trenerem!”. Może dziś, po tych wszystkich przejściach, Stramaccioni powinien zastanowić się nad powrotem do piłki młodzieżowej, w której odnosił sukcesy i potrafił wypromować do dorosłego futbolu takich zawodników jak Lorenzo Crisetig, Marko Livaja, Alfred Duncan, Ibrahima Mbaye czy przede wszystkim Marco Benassi. Seniorska piłka weryfikuje go póki co dosyć brutalnie. Może to dobrze, że swego czasu nie został trenerem Legii Warszawa, do której przymierzały go media, bo być może na polski klub w Lidze Mistrzów czekalibyśmy dłużej niż 20 lat…