pl-felieton-wersja-2

Ósmą rundę spotkań w Premier League śmiało można określić mianem kolejki “pierwszych razów” – pierwsze zwycięstwo, pierwszy raz na ławce trenerskiej, pierwsze czyste konto, pierwsze tak wysokie zwycięstwo w historii występów w angielskiej ekstraklasie.

Kiedy przed przerwą reprezentacyjną Swansea przed własną publicznością podejmowała Liverpool, jasnym było, że jeśli Łabędzie przegrają, to Francesco Guidolin będzie musiał szukać sobie nowego miejsca pracy. Oczywiście, 4 punkty w siedmiu meczach to nie jest bilans, którym powinno się chwalić, ale czy takowym jest 6 punktów w 11. grach? Jeśli oceniać ekipę włoskiego szkoleniowca tylko przez pryzmat gry, wypadała ona lepiej niż Hull City czy Burnley, które de facto w tabeli znajdują się wyżej niż zespół z Liberty Stadium. Mimo to klamka zapadła i po porażce 1:2 z The Reds, w poniedziałek, a więc w dzień swoich urodzin (!), Włoch został zwolniony.


Dlaczego obok kiepskiego, nie ukrywajmy, bilansu Guidolina zestawiłem ten Garry’ego Monka sprzed roku? Ponieważ w przypadku Anglika Huw Jenkins wykazał się większą dozą cierpliwości i akurat wyniki drużyny nie miały na to większego wpływu. Długoletnia kariera piłkarska Monka w południowej Walii (grał tam 10 lat – przyp. red.) oraz udany początek rozgrywek – w końcu w czterech meczach jego podopieczni zdobyli 8 punktów, pokonując m.in. Manchester United – z pewnością pozwoliły Anglikowi utrzymać się na trenerskim stołku o wiele dłużej, a przecież jego zespół nie grał nad wyraz lepiej niż w ostatnich meczach pod wodzą Włocha. Amerykańscy właściciele nie mieli jednak skrupułów i pozbyli się Guidolina, sprowadzając w jego miejsce swojego rodaka – Boba Bradleya, który zarówno dla fanów Swansea, jak i Premier League jest facetem anonimowym. 58-letni szkoleniowiec w miniony weekend zaliczył swój pierwszy raz na ławce trenerskiej Łabędzi i choć jego zespół przegrał na The Emirates z Arsenalem 2:3, to znowu nie można przesadnie ganić zespołu z południowej Walii za zaprezentowany styl. Byłego selekcjonera reprezentacji Stanów Zjednoczonych rozliczać będziemy jednak przede wszystkim z tego, czy za jego sprawą Swansea siódmy rok z rzędu rywalizować będzie na boiskach najwyższej klasy rozgrywkowej w Anglii. Jeśli nie, niewykluczone, że wielu na Liberty Stadium jeszcze zatęskni za poczciwym Włochem.

***

Mówi się, że dla beniaminka trudy rywalizacji w ekstraklasie zaczynają się nie po awansie – wszak wówczas przez większość rywali jest lekceważony, a bukmacherzy i eksperci skazują go na pożarcie – ale po przetrwaniu premierowej kampanii. Wtedy bowiem status świeżej ekipy w lidze zanika, a naprzeciwko ciebie staje nie tylko szerokie grono drużyn walczących o ligowy byt, z których żadna nie pozwoli sobie na powtórne zbagatelizowanie twoich umiejętności, ale i trzy nowe beniaminki, które wcielają się w twoją zeszłoroczną rolę. Przyglądając się jednak podopiecznym Eddiego Howe’a na starcie tego sezonu, można odnieść odmienne wrażenie. The Cherries bowiem, pomimo jednego z najskromniejszych budżetów w lidze, zajmują 11. miejsce i właśnie zmasakrowały przed własną publicznością 6:1 Hull City, pierwszy raz w historii wygrywając tak wysoko w Premier League.

Najbardziej imponujący w drużynie z południowej Anglii jest jednak styl i sposób gry, wszak niezależnie czy Bournemouth przychodzi rywalizować z Hull City czy Manchesterem United, podopieczni Howe’a konsekwentnie starają się prezentować jego filozofię gry. Dla jasności – nie zawsze przynosi to efekty w postaci korzystnych rezultatów, ale już w poprzednim sezonie drużyna Artura Boruca mogła się podobać. Zresztą nie bez kozery Howe był wymieniany w gronie potencjalnych następców Roya Hodgsona w reprezentacji Anglii. Oczywiście, cały czas tak różowo nie będzie, bo prędzej czy później Bournemouth złapie kryzys, zanotuje serię bez zdobyczy punktowej, a ich pozycja w tabeli radykalnie się odmieni. Jeśli tylko The Cherries nie stracą swojej tożsamości, a Howe nie ulegnie presji tłumu, jestem w stanie zaryzykować stwierdzenie, że w przyszłym sezonie znajdą się oni w gronie dwudziestu ekip angielskiej ekstraklasy.

***

Osiem kolejek w oczekiwaniu na pierwsze ligowe zwycięstwo? W futbolu to cała wieczność, tym bardziej, jeśli mówimy o zespole, który zamierza włączyć się w walkę o europejskie puchary, a w swoim szeregu ma m.in. dwóch triumfatorów Ligi Mistrzów czy półfinalistę Mistrzostw Europy. Zastanawiające jest to, że im lepsi – przynajmniej na papierze – piłkarze pojawiają się na Britannia Stadium tym gorzej prezentuje się ekipa Marka Hughesa. Początek poprzedniej kampanii, delikatnie ujmując, Stoke również rozpoczęło od falstartu, bo jak inaczej nazwać 7 ligowych meczów bez zwycięstwa? Bruno Martins Indi, Giannelli Imbula, Joe Allen, Xherdan Shaqiri, Bojan Krkić, Wilfried Bony – to nazwiska tylko kilku z The Potters.


W czym tkwi więc problem? Czy zbyt wybujałe ego niektórych graczy uniemożliwia odpowiednią współpracę podczas treningów, a później także meczów? Czy pomimo wielkich nazwisk ekipie Hughesa w praktyce brakuje prawdziwego lidera, który zawsze zainspiruje drużynę do dźwignięcia się z kolan? Czy winy należy szukać po stronie menedżera, pod którego skrzydłami ten zespół przestał się rozwijać? Być może po zwycięstwie nad Sunderlandem wszystko wróci do normy, jako że nowi gracze, jak Indi, Allen czy Bony, potrzebowali czasu na zgranie się z będącymi już w drużynie… A może problemem nie są piłkarze i warsztat trenerski Hughesa, a jego sumienie, które nie daje mu spokoju? Niewykluczone, że sen z powiek Walijczykowi spędza myśl, że za chwilę to on znajdzie się obok Sama Allardyce’a i Harry’ego Redknappa na liście menedżerów zamieszanych w korupcję, a wtedy cały jego menedżerski dobytek i plany w jednej chwili pękną jak bańka mydlana…

***

Nawiązując do ostatniej serii gier, nie sposób nie wspomnieć o kończących kolejkę Derbach Anglii na Anfield między Liverpoolem a Manchesterem United. Neutralny widz oglądający to spotkanie z pewnością już po 45 minutach miał ochotę przełączyć kanał, bo mecz nie zachwycał. W drugiej odsłonie było tylko trochę lepiej, ale to wciąż zdecydowanie za mało jak na pojedynek dwóch najbardziej utytułowanych angielskich marek. Mecz zakończył się ostatecznie bezbramkowym remisem, a The Reds zanotowali pierwsze w tym sezonie czyste konto. Ale nie o tym.


Wchodząc w przerwie meczu na Twittera zauważyłem sporą grupę osób, która była niesamowicie zawiedziona poziomem poniedziałkowego meczu. I słusznie. Momentalnie jednak pojawiło się mnóstwo nieprzychylnych komentarzy na temat angielskich klasyków, jak i całej ligi. To zresztą nie pierwsza sytuacja, gdy w trakcie szlagierowego starcia w Premier League pojawia się cała fala negatywnych komentarzy, niezależnie od jakości meczu. 0:0? Źle, bo mało bramek, bo tempo spotkania nieodpowiednie, bo brakuje graczy o odpowiedniej klasie itd. 4:3? Też źle, bo przecież bramki nie świadczą o jakości. Defensywy właściwie nie istniały, a taktyka zeszła na dalszy plan. I tak średnio co dwa tygodnie…


Nie ma znaczenia, czy te opinie i komentarze wychodzą spod klawiatur fanów La Liga, Serie A czy Bundesligi. Chodzi bardziej o istotę pewnej sytuacji, która stale się powtarza, ale działa tylko w jedną stronę. W końcu wynik 4:4 w spotkaniu innych czołowych lig jest świadectwem siły rozgrywek i umiejętności zawodników albo chęci grania ofensywnej piłki. W Premier League zaś tylko dowodem na tragiczną postawę defensywy i brak jakości drużyn rywalizujących. Czuć hipokryzję na kilometr. Odnoszę wrażenie, że co niektórzy usilnie próbują udowodnić, że wielkość ligi angielskiej to tylko mit. Nie lubię angażować się w dyskusje na temat tego, która liga jest najlepsza, bo każdy ma prawo do własnej opinii, o ile oczywiście stoją za nią racjonalne argumenty. Stąd krótki apel na sam koniec – skoro Premier League rzeczywiście jest tak słaba, brakuje jej jakości i jest przereklamowana, a jej obrońcy używają nieaktualnych stereotypów, to… po prostu jej nie oglądaj! Jeśli się jednak na to decydujesz, to nie krytykuj jej za to, że różni się od uwielbianych przez Ciebie rozgrywek. W końcu inne wcale nie znaczy gorsze…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *